„Dzień Zwycięstwa, chociaż w oczach tyle łez”

img

Urodziłam się 12 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, cztery lata po śmierci Stalina i dwa dni przed wystrzeleniem Sputnika, pierwszego sztucznego satelity Ziemi. Mam szczęście żyć w ciekawym okresie historycznym. Na moich oczach dokonała się zmiana ustroju społecznego, jestem także świadkiem szybkiej ewolucji technicznej – od lampy naftowej począwszy, do żarówki, komputera, telefonu komórkowego. Czasy minione, nie tak odległe dla mnie, chociaż były niełatwe, wspominam często, bo dostarczyły mi wielu emocji i wzruszeń. Nie czarujmy się! Wolny rynek oferuje tak naprawdę niewiele wolności, za to kiczowatą rozrywkę i stres w dużych ilościach.

Ale nie dajmy się jednak! Siądźmy w fotelu, wyłączmy telewizor i opowiadajmy dzieciom. Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego stulecia, to lata, gdy w Polsce panował socjalizm. Hucznie obchodzono pochody pierwszomajowe, czy 9 maja – Dzień Zwycięstwa. Było to chyba jedyne święto państwowe, które przypominam sobie z nutką nostalgii i nucę piosenkę Bułata Okudżawy – „A przecież mi żal, że nad naszym zwycięstwem niejednym, górują cokoły, na których nie stoi już nikt....”. Mieszkałam w Warzynie, wiosce na Kielecczyźnie, gdzie pamięć o drugiej wojnie światowej była bardzo żywa a to z wielu powodów.

Od jesieni 1939 roku, Niemcy rozpoczęli za wsią budowę lotniska polowego. Niemieccy oficerowie, żołnierze i obsługa lotniska mieli swoje kwatery prawie w każdym domu. Pomimo tego, w Warzynie bardzo szybko, pod okiem okupanta, powstała prężna komórka AK. Do dziś nie wiadomo, czy żołnierze Luftwaffe domyślali się czegoś o partyzantach, bo prawie wszyscy mieszkali normalnie na wsi, ale wychodzili na akcje, działali poza Warzynem. Po prawie trzech latach wojny, w sierpniu 1943 roku, przyszedł straszny dzień. Mieszkaniec Warzyna zdradził Partyzantów. Niemcy nad ranem otoczyli wieś i wyłapali prawie wszystkich. Jednego z partyzantów nie wykryto pod snopami w stodole, innego nie było w domu, nie nocował. Kolejny pokazał legitymację drogomistrza, bo pracował przy budowie lotniska i przeszedł przez kordon. A jednemu udało się uciec z przed remizy, bo płacz i rozpacz jego małego synka wzruszył pilnującego ich Niemca, że wskazał mu karabinem sad i wyraźnie zezwolił mu na ucieczkę. Niestety pozostali już nie mieli szczęścia, po biciu i torturowaniu, rozstrzelano ich w lesie pod Nagłowicami.

W kilkanaście lat po wojnie, obecność żyjących jeszcze paru żołnierzy – partyzantów, powodowała, że przy okazji święta 9 maja, odbywały się w szkole zawsze uroczyste akademie z udziałem wojennych bohaterów. Byliśmy niezmiernie dumni, że możemy przygotować dla nich występ. Jeden z takich majowych apeli utkwił mi szczególnie w pamięci. Była to połowa lat sześćdziesiątych, więc czuło się ciągle presję „komuny” na życie w szkole, w pracy i stykało z propagandą ustrojową w prasie, radiu i telewizji. Na akademię przyjechał do nas do szkoły poseł, o wdzięcznym nazwisku – Waniołka. Byliśmy bardzo stremowani tym wydarzeniem. Program uroczystości był ciekawy, ale oczywiście naszpikowany treściami pozytywnego, socjalistycznego myślenia. Miał też część wspomnieniową dotyczącą wojny. Sala gimnastyczna wypełniona była po brzegi. Na wstępie dziewczynki zaśpiewały i odtańczyły na melodię „kozaczok” - „Rozkwitały jabłonie i grusze, popłynęła ponad rzeką mgła. Ku brzegowi szła Kasieńka błoniem, ku brzegowi wysokiemu szła...”. Potem wyszedł kolega przebrany za partyzanta, na ramieniu miał przewieszony drewniany karabin. Ukłonił się i cisza. Stoi tak dłuższą chwilę i nic. Był tak zdenerwowany, że zapomniał wiersza. Po jakiejś chwili skłonił się ponownie i wyszedł. Na sali zapanowała konsternacja, ale akademia potoczyła się dalej. Na zakończenie głos zabrał pułkownik, oficer polityczny z jednostki stacjonującej w Kielcach. Towarzyszył on posłowi Waniołce.

No i zaczęło się. Długi wstęp o socjalistycznej ojczyźnie, o zasługach obecnego rządu itd... Następnie pułkownik zręcznie przeskoczył na temat Armii Krajowej. Na sali, wśród publiczności, siedzieli też i nasi partyzanci. Oczywiście mówił on głównie o wypaczeniach w szeregach AK. Na razie wśród zgromadzonych panuje cisza. Nagle pułkownik zaczyna demagogicznie: „Ale przecież mieliśmy też w czasie wojny uświadomione jednostki, które nie poszły do lasu, do Armii Krajowej, tylko do Batalionów Chłopskich. Mamy tu na sali taką osobę. Jest nią pan Trela, który właśnie wtedy dokonał prawidłowego wyboru. W tym momencie zerwał się na równe nogi oburzony pan Trela i powiedział uderzając się w pierś: „Jak Boga kocham, nie wiedziałem, że to były Bataliony. Uciekłem do lasu szukać swoich, po drodze spotkałem oddział, dali mi karabin, więc biłem się razem z nimi. Partyzanci, to partyzanci, choć chciałem do AK”. Na sali znów zapanowała konsternacja, aż wreszcie ktoś krzyknął: „Brawo Józek” i wszyscy zaczęli klaskać panu Treli.

Poseł Waniołka i pan pułkownik doszli do wniosku, że chyba już nic więcej nie mają do powiedzenia i tak skończyło się uroczyste spotkanie z okazji Dnia Zwycięstwa. Przybyli w radosnym nastroju rozchodzą się do domów, ale to jeszcze nie koniec świętowania. Moja Mama zaprasza partyzantów do nas, do domu. Znają się bardzo dobrze. W drugiej połowie wojny, nauczycielka Pani Bukato, pod okiem Niemców (bo oficerowie z lotniska kwaterowali u niej w domu), wysyłała czasami moją mamę z meldunkami do lasu. Pani Bukatowa znała niemiecki i podsłuchiwała często rozmowy, a do Niemców zwracała się twardo – „Mnie na życiu nie zależy, bo zabiliście mi męża i jedynego syna”.

Teraz dopiero zaczynają się wspomnienia. Na stole obok zakąski pojawia się, już nie wiem która, butelka z wódką. Opowiadają, wspominają różne akcje, wędrówki po lasach. O karabinach i pistoletach ukrywanych w studni, o amunicji zakopanej w skrzyniach w lesie. O zrzutach nocą z samolotu. Śpiewają też partyzanckie piosenki, w tym moją ulubioną – „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę...” Jestem wdzięczna rodzicom, że nie kazali wówczas iść spać, tylko mogłam siedzieć i słuchać. Mam ciągle przed oczyma ten wieczór wspomnień i twarze bohaterów. Przez wszystkie lata szkoły podstawowej, co roku, we wrześniu, chodziliśmy pieszo na grób zamordowanych partyzantów (cała szkoła, wszystkie klasy), żeby złożyć kwiaty i zapalić znicze. Natomiast w Dniu Święta Zmarłych, ubrani w harcerskie mundury, zawsze trzymaliśmy honorową wartę na ich grobie.

Dziś nie obchodzi się Dnia Zwycięstwa, nie ma już takich akademii, nawet partyzanci odeszli...

img  img img

Post scriptum
img
Włoszczowa: Pomnik poświęcony Oddziałom Partyzanckim AK i BCH walczącym na terenie woj. kieleckiego i częstochowskiego.

Na podstawie tego wspomnienia, widać wyraźnie że, czy to byli żołnierze AK czy BCh, to przecież znali się, mieszkali razem we wspólnej wiosce. Ale historia oddziałów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich w rejonie Jędrzejowa czy Włoszczowie jest bardzo ciekawa i wyjątkowa. Jeśli chodzi o Armię Krajową, była to największa armia podziemna w okupowanej Europie. W momencie maksymalnej zdolności bojowej, siły AK liczyły ok 390 tysięcy żołnierzy. Natomiast bataliony Chłopskie były niezwykłą formacją w historii polskiego oręża. Pierwszy to taki, że była to najliczniejsza nie tylko w dziejach Polski, ale i świata armia włościańska. I druga rzecz zupełnie niezwykła, że żołnierzami Batalionów Chłopskich zostawali ci, którzy nigdy wcześniej żołnierzami nie byli. Bataliony Chłopskie liczyły ok 170 tys. żołnierzy. Początkowo ruch ludowy nie tworzył własnej organizacji, tylko kierował do Związku Walki Zbrojnej. Jednak wzrost wpływów sanacyjnych i piłsudczykowskich wśród kadry kierowniczej ZWZ, spowodował, że ludowcy w 1940 roku, podjęli decyzję o utworzeniu odrębnej, samodzielnej organizacji wojskowej i rozpoczęło się masowe przechodzenie ludowców z szeregów ZWZ, później Armii Krajowej.

Od jesieni 1942 roku Komenda Główna Armii Krajowej zaczęła wywierać naciski, aby wcielić Bataliony do AK. Umowę scaleniową podpisano dopiero pod naciskiem władz emigracyjnych, 30 marca 1943 roku. Jednak scalenie w terenie szło bardzo opornie, głównie przez niechęć do Narodowych Sił Zbrojnych i AK. Niechęć do NSZ związana była z akcjami represyjnymi wobec mieszkańców wsi, biciem postępowych chłopów, pacyfikowaniem wsi. Jedno z pism ludowców tak pod koniec okupacji oceniało działalność NSZ: „Bandy te wszystkich swoich przeciwników dzielą na ‘komunistów’ i ‘bandytów’ a gdzie się daje, tam katują i mordują. Przywódcy ich rekrutują się z różnego rodzaju i typu ‘synków szlacheckich’, spośród ‘złotej młodzieży’ i ‘niebieskich ptaków’. Ordynarnie i po bandycku reprezentują prężność ginących resztek szlachetczyzny, jej najgorszego wyrazu: buńczuczności i okrucieństwa wobec słabych, uniżoności i płaszczenia się wobec mocniejszych”. Natomiast AK zarzucano, że jest powiązana z sanacją, lansuje pański styl bycia, pogardza środowiskiem chłopskim i reprezentuje program polityczny obcy interesom wsi.

img
Okolice Tyńca nad Nidą - dowództwo I Batalionu Jędrzejowskiego Pułku Piechoty Armii Krajowej (JPP AK)

W rezultacie scalenie nie zostało zakończone. Z liczących około 112 tysięcy oddziałów taktycznych BCh, tylko około 40 tysięcy weszło w skład AK, reszta zachowała samodzielność. Scalenie AK i BCh w Jędrzejowskiem zostało dokonane z dużym opóźnieniem, dopiero w 1944 roku, bo Ludowcy żądali, żeby na czele połączonych organizacji stanął major Kacper Mir–Niemirski. Proporcja sił była następująca – Bataliony liczyły 2 tysiące ludzi, a AK tylko 750 ludzi.

To rzadki przypadek, żeby dowództwo scalonych oddziałów powierzyć ludowcowi, a nie żołnierzowi AK. We Włoszczowie znajduje się jedyny w Polsce Pomnik Braterstwa Broni Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. I tu dopiero trzeba by zacząć oddzielnie pisać wiele ciekawych historii, o tych wspaniałych partyzantach, o ich działaniach. Np. o Jędrzejowskim Pułku Partyzanckim, który był gotów iść na pomoc walczącej Warszawie podczas powstania w 1944 roku. Jędrzejowskim Pułkiem Piechoty dowodził kapitan Kacper Mir-Niemirski a Pułk składał się z dwóch batalionów po około 150 ludzi.


Tak bardzo lubię Nidę w okolicach Tyńca i bywam tam często. Takie wspaniałe, spokojne miejsce. Wielu oddało życie z nadzieją na pokój i lepsze jutro.

Halina Kurtyka

Źródła obrazów: Andreovia.pl, dawne-zawiercie.pl, wloszczowa.pl