img

YadVashem

zeznania świadków dotyczące historii ludności żydowskiej w latach drugiej wojny światowej

Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem w Izraelu, poświęcony żydowskim ofiarom Holokaustu, został założony w 1953r. Termin Yad Vashem (Jad Waszem) oznacza "miejsce i imię" albo, w niektórych tłumaczeniach, "pomnik i imię" i zaczerpnięty jest z księgi Izajasza (Iz 56, 5): Dam [im] miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek, dam im imię wieczyste i niezniszczalne.

skany oryginalnych dokumentów


Marek (Mordechaj) Śledzik

img(...) Jędrzejów to miasto powiatowe należące do województwa kieleckiego. Przed wojną miasto liczyło 18 tys. mieszkańców, z tego Żydów ok. 4 tys. Żydzi zajmowali się przeważnie handlem i rzemiosłem - szewcy, krawcy, stolarze. Przemysłowcami na większą skalę byli Ickowicz i Dykierman (właściciele fabryki wyrobów metalowych), Werdygier i Szpilberg (właściciele browaru i młyna mechanicznego). Ludzie z tego środowiska byli ortodoksyjni.

Żydzi posiadali własną szkołę 7-klasową mieszczącą się przy ul. Pińczowskiej. Ruch zawodowy skupiał się w Związku Kupców Żydowskich i Związku Żydów-Rzemieślników.

Życiem kulturalnym Żydów kierowała organizacja syjonistyczna w Jędrzejowie. W budynku należącym do organizacji był klub, istniało również Koło Dramatyczne, które dawało przedstawienia. Repertuar dobierany był z twórczości żydowskiej. Należałem do Koła Dramatycznego, pamiętam jak grywaliśmy „Salamit” i inne. Sala dla przedstawień mogła pomieścić 300 osób.

Przewodniczącym organizacji syjonistycznej był Alter Jechiel Topioł. Piastował on ten urząd do roku 1933, aż do chwili swego wyjazdu do Izraela. Synowie Topioła również wyjechali z rodzicami do Izraela. Ruchliwą działalność rozwijała również „Aguda” i Mizrachi”.

Gdy wróciłem z wojska we wrześniu 1939r. zastałem już okupantów w Jędrzejowie. Z opowiadań mieszkańców dowiedziałem się o pierwszych represjach: zajmowaniu co piękniejszych mieszkań żydowskich, posyłaniu na roboty, rewizjach itd. Zresztą sam byłem wkrótce świadkiem zbrodniczych czynów hitlerowskich i sam je na własnej odczułem skórze.

Po moim powrocie do Jędrzejowa stwierdziłem ze zdumieniem, że niektórzy ludzie, którzy przed wojną wydawali się spokojnymi i przyzwoitymi ludźmi teraz, w zmienionych warunkach, pokazali dopiero swoje prawdziwe oblicze. Np. taki Joachim B(…), przed wojną spokojny człowiek, urzędnik Kasy Komunalnej. Po wtargnięciu okupantów okazało się, że B(…) jest zażartym wrogiem Żydów. Wydawał gazetę „Nowe Czasy” („Nowy Czas”), w której wysługiwał się hitlerowcom.

Także stosunek ludności polskiej do Żydów okazał się bardzo nieprzychylny. Niejednokrotnie Polacy zakupowali za grosze rzeczy żydowskie i nie wahali się nawet przed zabieraniem skrwawionej odzieży po zamordowanych. Z zimną krwią przypatrywali się egzekucjom niewinnych ludzi.

Pewnej nocy 1940r. zbudzono wszystkich żydowskich mieszkańców Jędrzejowa, kazano zostawić rzeczy i natychmiast opuścić mieszkania. Tak odbyło się wysiedlenie do getta. Getto obejmowało przestrzeń od Rynku poprzez ulice Pińczowską, Łysakowską do ul. 3 Maja.

Zorganizowany w getcie Judenrat zajmował się rozdziałem kartek żywnościowych, przydzielaniem przymusowej pracy, zbieraniem żądanych przez Niemców rzeczy itp. Wysyłano również na roboty poza obręb miasta, np. młodzież do Sędziszowa, innych na roboty do Bełżca itp.

Po domach robiono często „rewizje” w poszukiwaniu cenniejszych rzeczy. U mnie zrobiono rewizję 16 lipca 1941r. Zabrano wówczas bieliznę, znaczki pocztowe, futro. Podobnie rabowano w innych domach żydowskich.

Getto w Jędrzejowie zostało zamknięte w 1940r. Ludność zamknięta w getcie nękana była ciągłymi aresztami, rewizjami, chorobami. Szerzył się tyfus plamisty. Dwa lata trwało to piekło. We wrześniu 1942r. nastąpiło pierwsze wielkie „wysiedlenie”. Prawie całą ludność getta wywieziono wtedy do Treblinki. Między wywiezionymi znalazła się moja rodzina: dwie córki, syn, żona. Część mieszkańców getta, w tej liczbie mnie i drugiego mego syna pozostawiono w tzw. „Arbeitskommando”. Grupa ta liczyła 210 osób.

Podczas wysiedlenia rozgrywały się okropne sceny. Wielu ludzi nie chciało się przyłączyć do transportu do Treblinki i uciekało. Do uciekających Niemcy strzelali. Padło wtenczas ok. 40 ofiar. Rabin z Sobkowa odmówił wyjścia z mieszkania. Odziany w tałes odmawiał modlitwy. Zabito jego i żonę. Staruszka Berlinerowa, licząca 90 lat, ukrywała się prze kilka dni po wysiedleniu przy ul. Rakowskiej 3, poza obrębem getta. Sparaliżowana nie opuszczała łóżka. Wnukowie pozostawieni w „Arbeitskommando” przynosili jej potajemnie jedzenie. Hitlerowscy żandarmi odkryli jednak schron staruszki i wynieśli ją w łóżku na podwórze. Tam ją zastrzelili. Polacy przypatrywali się temu ze spokojem.

Chciałbym jednak w tym miejscu, mówiąc o stosunku ludności polskiej do Żydów, wspomnieć także o Polaku, dr. Feliksie Przypkowskim. Był to lekarz powiatowy, zamieszkały w Jędrzejowie. Zachował się wobec Żydów nader szlachetnie. Gdzie i jak mógł pomagał, przechowywał żydowskie rzeczy i pieniądze, w późniejszym okresie, gdy Żydzi z Jędrzejowa byli w obozie, przesyłał im pieniądze i lekarstwa. Po wyzwoleniu kontaktował oswobodzonych z krewnymi w Ameryce i Izraelu.

W lutym 1943r. odbyło się ostatnie wysiedlenie robotników pozostawionych w „Arbeitskommando”, poczym Jędrzejów został ogłoszony jako „Judenrein”. Przed wysiedleniem do Skarżyska-Kamiennej hitlerowcy zamordowali kilkudziesięciu chorych w szpitalu w getcie. Szpitale te mieściły się w gmachu szkolnym przy ul. Pińczowskiej i przy Targowisku. Wszystkich chorych (przeważnie na tyfus plamisty), wygoniono na podwórze a szef żandarmerii von Brühle własnoręcznie, przy pomocy kilku żandarmów, ich rozstrzeliwał. Musieliśmy przypatrywać się tej scenie. Jedna z chorych, młoda dziewczyna, wpadła pomiędzy stojących na podwórzu robotników „Arbeitskommando” i tak się schowała. Trupy zastrzelonych pochowali Polacy.

Gdy byłem już w obozie, doszły wiadomości, że podczas tego wysiedlenia schowało się kilku Żydów, hitlerowcy ich wykryli i zastrzelili na podwórzu młyna Werdygierów. Między zamordowanymi był Abram Szlęcki. (...)

Yad Vashem, grudzień 1958r.


Miriam Proport

imgUrodziłam się w Łodzi 16 września 1918r. Tutaj ukończyłam szkołę powszechną, potem gimnazjum pod nazwą „Wiedza” a następnie ukończyłam WSH na Wszechnicy Łódzkiej.

W roku 1937 wyszłam także za mąż za Chaima Proporta pochodzącego także z Łodzi. Dnia 15 września 1939r. urodziła się w Łodzi moja jedyna córka, której na imię jest Rosa. Dziewczynka urodziła się w czasie, gdy Łódź włączona już była do Rzeszy Niemieckiej.

Aż do chwili wybuchu wojny mieszkaliśmy w Łodzi, przy ulicy Starlinga 17. Mąż mój prowadził przedsiębiorstwo tekstylne. Wybuch wojny zastał mnie w Łodzi. Moi rodzice – Uszer Kozłowski oraz moja matka – Fajga z domu Kozłowska oboje zginęli podczas wojny. Przebywali oni w getcie w Końskich. W roku 1942 odbyła się tam akcja, która była zresztą początkiem likwidacji getta i duży transport ludzi został odesłany do Treblinki. Ofiarą tego transportu padli także moi rodzice. Po upływie dwóch miesięcy od tej akcji getto w Końskich zostało zlikwidowane.

Z rodzeństwa miałam jedyną siostrę i czterech braci. Moja siostra Genia, po pierwszym mężu Herszenberg przeżyła wojnę. Jej pierwszy mąż Abram Herszenberg zginął podczas wojny. Początkowo przebywał on w getcie jędrzejowskim. Po likwidacji getta uciekł do Lasów Rakowickich i nigdy nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości.

Moja siostra wyszła za mąż za Abrama Herszenberga kilka lat przed wybuchem wojny, a dnia 18 grudnia 1935r. urodziła się w Łodzi jej jedyna córka – Perla. Dziewczynka ta przeżyła wojnę. Obie, Perla wraz z matką przebywają w Kraju. Ponieważ siostra ma wygląd semicki, podczas wojny w najcięższych chwilach ja opiekowałam się jej dzieckiem. Perla jest starsza od mojej córki o cztery lata. Obie dziewczynki przeżyły wojnę. Po wojnie moja siostra wyszła poraz drugi za mąż za Szlomo Szelberga.

Wiedzieliśmy, że w Jędrzejowie istnieje jeszcze getto. Nie znaliśmy dobrze warunków tam panujących, ale wiedzieliśmy, że przebywa tam moja siostra z mężem i dzieckiem. Postanowiliśmy więc udać się do Jędrzejowa.

Nocą, by nas sąsiedzi nie zauważyli, dostaliśmy się do stacji kolejowej – Koluszki. Stąd pociągiem dojechaliśmy do Jędrzejowa. Udało się nam wejść do getta.

Siostra moja Genia, jej mąż Abram Herszenberg i ich córeczka Perla przedostali się do getta jędrzejowskiego z Szydłowca. Także tutaj było już po kilku przesiedleniach, getto zmniejszone, jedynie grupa ludzi wychodziła do pracy.

Dzieci nie było już w getcie w ogóle, wszystkie zostały wysiedlone. Jedynie moje dziecko, córeczka mojej siostry oraz jeszcze jedno dziecko rodziców pochodzących z Jędrzejowa, to było tych troje dzieci, które w danej chwili przebywały w getcie. To trzecie dziecko to był chłopczyk, nazywał się Wygnański, został zabity w getcie. Jego ojciec przeżył wojnę.

Mój mąż i mój brat przyłączyli się do grupy, która codziennie wychodziła z getta do pracy. My kobiety, a więc moja siostra i ja, przebywałyśmy całe dnie ukryte z dziećmi w samym getcie.

Po upływie kilku dni od chwili naszego przyjazdu do getta w Jędrzejowie moja siostra zachorowała na tyfus plamisty. Ponieważ w getcie nie było już szpitala (dawniej była tu izba chorych, którą likwidowano przy każdym wysiedleniu) wyszłam bez opaski na stronę aryjską i poszukałam szpitala miejskiego, by tam załatwić przyjęcie dla mojej siostry. Na czele szpitala stał dr Mazur, były dyrektor szpitala dziecięcego w Łodzi. Miałam wielkie trudności z przyjęciem siostry. Przede wszystkim nie miała ona żadnych dokumentów, a następnie, miała wygląd semicki. Ubłagałam więc dra Mazura i przyjęto ją do szpitala. Nazywało się, że jest chora na nerki i dlatego też nie ogolono jej głowy. Dzięki znajomości pewnego Polaka, który posiadał dom w Jędrzejowie udało mi się załatwić meldunek dla mnie w jego domu. Otrzymałam też odcinek zameldowania.

Początkiem roku 1943 odbyła się w getcie kontrola za dziećmi. Córka mojej siostry liczyła wówczas lat 7, a moja mała miała 3 lata. Podczas kontroli ukryłam dzieci na pryczach i przykryłam je kocami. Niemcy znaleźli ukryte dzieci. I tylko dzięki pomocy Judenratu udało się te dzieci uratować. Judenrat bowiem załatwił u Niemców za dużą opłatą, że dali nam oni do dyspozycji jeden dzień i w ciągu tego czasu dzieci zniknąć miały z getta.

Wówczas przy pomocy mojego szwagra Herszenberga udało nam się umieścić nasze dzieci u Polaków w Jędrzejowie. Każde dziecko zostało umieszczone oddzielnie i za zapłatą. Ponieważ moja siostra była jeszcze w tym czasie chora ja odwiedzałam codziennie oboje dzieci, a potem szłam do szpitala do mojej siostry. Po pewnym czasie zaczęłam także sypiać u owej Polki, gdzie umieszczone było moje dziecko i nie wracałam więcej do getta.

Dnia 13 lutego, a więc dziesięć dni przed zupełną likwidacją getta w Jędrzejowie został zabity mój mąż. Przyczyna była błaha. Zaciemnienie w pewnym domu na terenie getta było nieszczelne. Zabrano więc trzech mężczyzn na Gestapo. W tem także mojego męża. Mój mąż nie był zameldowany w Jędrzejowie i nie miał karty pracy. Przybyliśmy tu niespełna miesiąc wcześniej. tego samego dnia został on zastrzelony w podwórku domu, w którym mieściło się Gestapo. Z getta sprowadzono ludzi dla pogrzebania trzech Żydów, którzy tego dnia zostali zabici.

Dnia 25 lutego 1943 roku nastąpiła zupełna getta w Jędrzejowie. W nocy Niemcy obstawili getto i wysiedlili wszystkich. Mój brat i mój szwagier ocaleli przed wysiedleniem ukrywając się na dachu jednego z domów w getcie. Jędrzejów został „Judenrein”.

W tym czasie ja przebywałam ukryta u pewnej Polki razem z moim dzieckiem. U niej dowiedziałam się o tem, co stało się w nocy w getcie. Pobiegłam więc od razu na plac, gdzie zgromadzono Żydów, przed wysiedleniem. Zastałam tu wszystkich ściśniętych w jednym miejscu. Było około 200 osób. Żydzi klęczeli odwróceni twarzami do muru. Strzegli ich gestapowcy z wielkimi psami na smyczy. Stanęłam w pewnej odległości i dokładnie oglądałam każdą postać, starając się rozpoznać swoich. Jedyna osoba, znana mi w całej grupie to był Brenner, który widział mnie kręcącą się i szukającą swoich bliskich. Brenner przeżył wojnę i znajduje się obecnie w Kraju. Ponieważ byłam obca w Jędrzejowie i nikt mnie nie znał, mogłam poruszać się swobodnie i szukać znajomych twarzy.

Moja siostra uchodziła w szpitalu za aryjkę. Siostry, zakonnice podejrzewały wprawdzie, że jest ona Żydówką, ponieważ nie posiadała żadnych papierów, nie zdradziły jednak tego nikomu. I gdy pewnego dnia ksiądz przyszedł do niej, by się spowiadała, siostry nie dopuściły do tego. Za szpital płaciłam. Często przynosiłam też części garderoby lub inne drobnostki do szpitala i oddawałam to siostrom. One niechętnie przyjmowały to odemnie, a gdy siostra moja opuściła szpital, oddały jej wszystko zpowrotem.

W szpitalu tym przebywali także inni Żydzi. Na jakich zasadach zostali oni tu przyjęci, tego nie wiem. Kiedy odwiedzałam siostrę zawsze w towarzystwie Stanisławskiej matki Henryka. To dodawało mi odwagi. Po likwidacji getta pewnego dnia widziałam, jak wyprowadzono ze szpitala kilku Żydów w chałatach szpitalnych i wepchnięto ich do auta Gestapo. Tego dnia zastrzelono wszystkich. Było to nazajutrz po likwidacji getta. Tego dnia szukano ukrywających się Żydów w całym mieście. Schwytanych mordowano na Gestapo.

Ponieważ jak już wspomniałam, po likwidacji getta Niemcy chodzili od domu do domu i szukali ukrywających się Żydów mój dalszy pobyt u znajomej Polki stał się niemożliwy. Stanisławska radziła mi także ze swojej strony, abym nie zwlekała ani dnia dłużej, wzięła oboje dzieci i wyjechała do jej krewnej, do Częstochowy.

W nocy po likwidacji getta zastrzelony został mały chłopczyk, Wygnański, którego Polka u której go umieszczono, ze strachu, wystawiła na ulicę.

Pociągiem, z dwojgiem dzieci udało mi się przyjechać do Częstochowy. Córeczka mojej siostry liczyła 7 lat i miała zupełnie semicki wygląd, natomiast moja mała miała lat 3 i nie wyglądała na żydowskie dziecko. Zamieszkałam z dziećmi w hotelu. 1-ego marca 1943 odbył się tutaj spis ludności. Mieszkając w hotelu oczywiście uczestniczyłam w tym spisie. Po kilku dniach zwrócił się do mnie właściciel hotelu i zażądał, abym opuściła jego hotel. Sąsiedzi bowiem podejrzewają mnie, że jakkolwiek jestem Polką, przechowuje żydowskie dzieci. W sąsiedztwie przezywano moją siostrzenicę „Żydóweczką”.

W pobliżu hotelu był kościół. Mimo, że stale chodziłam do kościoła czułam, ze ludzie podejrzewają mnie, ze sama jestem Żydówką, lub że przechowuję dzieci żydowskie. Nie miało sensu pozostać dłużej. Powiedziałam gospodarzowi, że dostałam list od brata mojego męża i jednocześnie zaproszenie do Warszawy. (...)

Yad Vashem, listopad 1965r.


Józef Jaskulski

Urodziłem się w Oksie pow. Jędrzejowskim w roku 1896. Rodzice moi zajmowali się rolnictwem posiadając 20 morgów ziemi. Ja początkowo pomagałem im w rolnictwie dorywczo, o ile mnie czas studjów moich w szkole średniej pozwalał. Po ukończeniu szkoły średniej w Jędrzejowie udałem się na studja wyższe do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie (SGGW), którą ukończyłem w 1933r. i otrzymałem tytuł inż. rolnego. Specjalizacją moją była polityka ekonomiczna.

Kiedy otrzymałem dyplom wróciłem w swoje ojczyste strony do Jędrzejowa i tam pracowałem do 1938r., czyli przez cztery lata. w charakterze instruktora rolnego w powiecie. Wtedy właśnie w tym okresie miałem kontakty z inteligencją tak polską jak i żydowską. Wśród nich zaprzyjaźniłem się z rodziną nieżyjącego już p. Brajborta. Wówczas p. Brajbort prowadził handel nawozami sztucznymi. Tenże p. Brajbort często mnie gościł. Ja otrzymywałem od niego takie w każdym bądź razie miłe podejście i towarzyskie i wszechstronne, ze mnie to zobowiązywało wszechstronnie w stosunku do niego. Nawiązała się między nami serdeczna przyjaźń. Dlatego też w późniejszym okresie, kiedy przeprowadziłem się do Warszawy, to zawsze nie omieszkałem ich odwiedzić kiedykolwiek przyjeżdżałem do Jędrzejowa i byłem ich gościem.

W 1939r. wybuch wojny zastał mnie w Warszawie, gdzie byłem zatrudniony w mleczarstwie tzw. mleczarni miejskiej „Agril”. W tej mleczarni pracowałem przez okres niemal całej wojny. Ponieważ moja praca w tej mleczarni była dość łatwa i nie absorbowała dużo mojego czasu mogłem często wyjeżdżać, czyli pracę opuszczać.

Moi szefowie byli ta tyle względni, że pozwalali mi na częste wyjazdy do Jędrzejowa i do Kielc, gdzie również miałem sporo znajomych, więc informowałem ludzi, bo już wtedy tworzyły się getta. Więc naprzykład w Jędrzejowie informowałem o tym jak przebiega akcja w Warszawie, bo oni nie mieli możliwości, więc wszyscy byli żądni i ciekawi. W Jędrzejowie więc poza p. Brajbortem całą inteligencję żydowską odwiedzałem, tam miałem kolegę, Strumpf się nazywał, który teraz jest w Ameryce. Poza tem był tam niejaki p. Wargoń, tam też u nich bywałem, on handlował zbożem, ich także informowałem o tem jak sytuacja wygląda. Przede wszystkiem moja bazą był p. Brajbort. Już w r. 1942 było w Jędrzejowie getto stworzone.

Pewnego razu przyjeżdżam do Jędrzejowa, p. Brajbort kiedy mu sytuację przedstawiłem, że jest nadzwyczajna, słuchy mnie dochodzą, że jest Treblinka, że tam transporty do Treblinki dochodzą na zniszczenie, powiedziałem o tem, że z Kielc informują o tem wszystkim, na co p. Brajbort odpowiedział: Wiem o tem i jestem zorjentowany, to ciężki los Żydów z Jędrzejowa czeka, wobec tego jako przyjaciel, jeżeli by pan mógł coś mi zrobić, to byłbym panu wdzięczny. Służę do pańskiej dyspozycji – odpowiedziałem.

 Pytanie: Czy to były rozmowy, które Pan prowadził z p. Brajbortem w okresie kiedy jego rodzina znajdowała się już getcie i można się było do nich dostać?

 Tak, to było w tym okresie i można było ich w getcie odwiedzać. Co prawda gettem obejmowane było ich mieszkanie, gdzie oni przedtem mieszkali, tak że nie mieli trudności i nie musieli się przenosić. Dopuszczalne były jednak odwiedziny, getto nie było zamknięte gdyż to było przed akcjami.

P. Brajbort więc zwrócił się do mnie mówiąc: Ja nie zamierzam absolutnie się ukrywać, bo mnie na to nie będzie stać, ale jeśli odnośnie mojej córki i zięcia i jej dziecka, jeżeli Pan mógłby coś przedsięwziąć to bardzo bym był wdzięczny. Ja mówię - służę chętnie.

No i ustaliliśmy z nim, że ja właśnie tą córkę, obecnie Mauerową – Lolę Brajbort z córeczką maleńkiem wówczas dzieckiem zabiorę i chwilowo umieszczę u swej siostry w Oksie. Tak właśnie zrobiłem. Wziąłem wóz tam z Jędrzejowa, ją na wóz i akuratnie żeśmy tak utrafili, że przed wysiedleniem ja ją łącznie z dzieckiem zabrałem. To było w 1942 roku na dwa miesiące przed wysiedleniem. Natomiast odnośnie p. Mauera męża Loli, to on jeszcze pozostał w mieszkaniu w getcie przy teściu, z tem właśnie, że ustaliliśmy, że jeśli będzie mu coś zagrażać dalsza akcja z mojej strony będzie podjęta, mimo że byłem w Warszawie, ale zawsze miałem możność poruszania się i ewentualnego przyjazdu. Tą córkę z dzieckiem odwiozłem do mojej siostry i tam pozostali.

No i dowiaduję się, ze jest wysiedlenie – przyjechałem i rzeczywiście widziałem, jak wysiedlali. P. Mauer jednak do tego wysiedlenia nie poszedł, został przez nich samych tj. Niemców wyznaczony do porządkowania rzeczy, które pozostały u Niemców i do ich segregacji. To były rzeczy, które pozostały po Żydach, po ich wysiedleniu.

Tak więc z p. Mauerem byłem w kontakcie. Wtedy Niemcy ogłosili, że pozostali Żydzi mogą sobie być w getcie zamkniętym i nic im nie grozi. Chwilowo żona p. Mauera Lola uwierzyła temu no i myśmy uwierzyli, że tak będzie. Więc wróciła do Jędrzejowa aby z mężem zamieszkać, ale nie długo z nim była. Naraz bowiem jest akcja, prowadzono pińczowskich Żydów i tych jędrzejowskich do nich dołączają.

Mnie akurat w Jędrzejowie nie było byłem w Warszawie, dano mi znać i ja przyjeżdżam. Oni natomiast, ta p. Lola i jej córka szczęśliwie zostały wyprowadzone i ulokowane u drugiej mojej siostry w Jędrzejowie. To wszystko odbyło się podczas tej akcji. Niestety nie było już innej rady, jednak sytuacja była już taka niebezpieczna, że trzeba było się zabrać do warszawy. I wtedy p. Lolę z córeczką zabrałem do Warszawy, do siebie do mieszkania, a p. Mauer pozostał tymczasem nadal w Jędrzejowie. Jego brat znowuż u jednego gospodarza w innym miejscu się przechowywał. Pozostało tam kilku Żydów, którzy się razem przechowali jak naprzykład jeden który obecnie jest w Ameryce, p. Rubinek Ryszard, następnie dwaj bracia Kluska, wszyscy oni przechowali się w Jędrzejowie u niejakiego p. Gałka. W tym okresie też getta już nie było po wysiedleniu Żydów zostało zlikwidowane. Oni więc byli w tym ukryciu i myśmy donosili im tylko żywność i pieniądze. Było ich razem 5-ciu. Dwaj bracia Rubinek, dwaj bracia Kluska i p. Mauer.

Jeden z tych Rubinków nie wytrzymał tam i zmarł naturalną śmiercią, a wszyscy inni się przechowali. Ukrywali się w bunkrze, jak już wspomniałem poprzednio u p. Gałki

 Pytanie: Jak długo oni się tam przechowywali?

Przez kilka miesięcy tam się znajdowali aż sytuacja stała się ponownie niebezpieczna, a że to był lipiec sam p. Mauer zgłosił się i poszedł do Skarżyska, a później ze Skarżyska do Częstochowy. Tak przetrwał aż zgłosił się do Arbeitsamtu, a potem go wysłali. Ja natomiast zająłem się wyłącznie p. Lolą i jej dzieckiem.

Pytanie: Jaki był los p. Brajborta?

Naturalnie podzielił los wszystkich wysiedlonych, pojechał do Treblinki z żoną, drugą córka i zięciem. Oni już zostali w Treblince zagazowani. do pierwszej akcji jeszcze ich widywałem, a potem jak zostali wysiedleni, więcej już nie wrócili.

Pytanie: Jak był los p. Loli Brajbort (Mauer) i jej dziecka?

Otóż, jak poprzednio opowiedziałem, przyjechała do mnie do Warszawy i zamieszkała na ul. Wilczej 24a. Tam jakiś czas zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy rozmyślać co dalej robić. Ponieważ i w Warszawie akcja była i niepewnie było, zawiozłem jej córeczkę do jeszcze trzeciej siostry mojej, która obecnie mieszka koło Warszawy, a wtedy mieszkała w Sokołowie Podlaskim. Moja siostra miała też córeczkę niedużą i obydwie zaprzyjaźniły się bardzo, a p. Mauerowa chwilowo zamieszkała u mnie.

Obecnie córeczka p. Mauerowej wyszła tu już zamąż i z męża się nazywa Feller, na imię nieczytelne wtedy wołaliśmy na nią Lala, była na aryjskich papierach. Także p. Lola była na aryjskich papierach i nazywała się Więckowska. Tak więc p. Mauerowa była u mnie a jej córeczka u mojej siostry.

Był czas, że rzeczywiście ludzie „kapo” chodzili po Warszawie, wywęszyli to wszystko i pani Lola miała nawet przykrość, bo trzeba było dać okupu 100 dolarów. Powodem też było, że p. Lola zaprzyjaźniła się z drugą Żydówką, która utrzymywała kontakt z pewnym aryjczykiem, już żonatym. więc sytuacja bardzo niewyraźna, bo żona tamtego prześladowała tą Maryjkę Żydówkę zaprzyjaźnioną z p. Lolą, i tak doszli do p. Loli i ona musiała dać odczepnego 100 dolarów i odczepili się.

Chwilowo więc musiałem p. Lolę umieścić na Żoliborzu. Ale jak to wszystko już przeszło minęło, uspokoiło się, pojechałem po p. Lolę zabrałem do siebie i dzieciaka też przywiozłem i zamieszkali u mnie na ul. Wilczej 24.

Pytanie: Czy na Żoliborzy miał Pan przyjaciela, u którego ona czasowo przebywała?

Na Żoliborzu dostaliśmy z organizacji mieszkanie niejakiego Jagiełło. Z organizacji AK otrzymaliśmy ten adres i tam, przez okres kilkumiesięczny przebywała do chwili, jak już zaznaczyłem, aż ucichło, wtedy ją zabrałem spowrotem, sprowadziłem też jej córeczkę i nieczytelne zamieszkaliśmy.

Przed rozpoczęciem powstania przewidywaliśmy znowu, że sytuacja stanie się ciężka, że razem możemy tu zginąć, wobec czego poszła z dzieckiem znowu na Żoliborz. Tam ją powstanie zastało.

Przy likwidacji powstania ona innym etapem wyszła a ja innym. Dopiero listownie na adres Jędrzejowa ona zawiadomiła, że jest w Samsonowie koło Kielc i prosiła o dosłanie jej rzeczy, bo wyszła bez niczego.

Pytanie: Jakie były jej środki materjalne i aprowizacyjne przez cały czas?

Ja z własnych funduszów względnie też jej, bośmy mieli wszystko to razem. Część prawda wzięliśmy nawet z Jędrzejowa, bo przecież to byli ludzie zamożni, ale wiele ona o to nie dbała, gdyż świetnie opanowała technikę szydełkowania i w tym okresie zarobkowała. Miała bardzo dużo pracy i po zakończeniu powstania pozostało jej jeszcze wiele z tej pracy, tak dużo jej naniesiono. Zarabiała dobrze, tak że materjalnie dość możliwie było.

Po tym wysiedleniu, gdyśmy się skontaktowali także jej mąż został już oswobodzony i poprzez moją siostrę z Jędrzejowa dowiedział się o mnie, więc dałem mu adres żony jego. Pojechał do Samsonowa no i przywiózł ją do Jędrzejowa i wszyscyśmy się tam spotkali.

Tak wyglądała cała epopea.

Pytanie: A pan inżynier podczas okupacji kontynuował swoje zatrudnienie?

W czasie okupacji właśnie pracowałem w „Agril”u, ale później Niemcy w czasie powstania to zniszczyli. W Jędrzejowie oni mieszkali w swoim mieszkaniu, które spowrotem odzyskali, do lipca mniejwięcej, a potem wyjechali do Wrocławia. A ja w październiku w ślad za nimi pojechałem.

Pytanie: Co się stało z tą grupka ludzi ukrywających się w tym bunkrze u Gałki?

Oni się uratowali. Ci dwaj bracia Kluskowie są i wyjechali do Australji. Także Rubinek Ryszard jest w Australji. Kontaktujemy się ze sobą i serdeczny bardzo łączy nas stosunek. Ten drugi Rubinek zmarł, był chory na gruźlicę i dlatego nie wytrzymał warunków ściśnienia w bunkrze.

Zamieszkaliśmy we Wrocławiu. P. Mauer prowadził tam wytwórnię wody sodowej, ja natomiast, jako naczelnik aprowizacji miasta Wrocławia pracowałem, tak więc kontakt nasz nadal trwał. Także Wargonia odwiedzałem, może nie wszystko ci się dotyczy niego wiedziałem, gdyż Wargoń podczas wysiedlenia jednak nie był jak inni posłuszni, tylko uciekł. Nie podporządkował się, uciekł i schował się. Również siostra Wargonia się uratowała. Mieli trochę pieniędzy u właścicieli ziemskich w Jędrzejowie, które po wyzwoleniu otrzymali spowrotem i tak im się też udało.

Tam we Wrocławiu zgrupowała się więc cała kolonja uratowanych ludzi z Jędrzejowa.

Mauerowie opuścili Polskę w 1946 roku. Wyjechali z Wrocławia do Bergen Balzen do Niemiec. Tam nie wiem jak długo byli, ale potem wyjechali stamtąd do Izraela. Cały czas w Bergen Balzen w Izraelu mieliśmy kontakt listowny. Ja przez cały czas mieszkałem we Wrocławiu i pracowałem w Zarządzie miejskim jako naczelnik aprowizacji. Później po paru latach przeniosłem się znowu do mleczarstwa, do mojej dziedziny.

W roku 1959 pp. Mauerowie przysłali mi zaproszenie, żeby koniecznie ich odwiedzić w Izraelu. Przyjechałem do Izraela w maju i byłem aż do połowy czerwca 59 roku przez 6 tygodni. Poznałem wielu Jędrzejowian, których nawet przedtem nie znałem i z tą kolonją jędrzejowską bardzo mile spędziłem ten czas.

No i nadal utrzymywaliśmy ten kontakt. Kiedy ich córka wychodziła zamąż w 63r. w sierpniu p. Mauerowa przysłała zaproszenie i nawet pieniądze na podróż, ażeby pojechać na ślub. Ponieważ tak bardzo serdecznie byłem przyjmowany chciałem przyjechać, ale zbyt długo wydawano mi paszport i dlatego nie zdążyłem na ślub. Zamiast więc w sierpniu pojechałem 17-go grudnia 63r. Teraz jestem tutaj i mam zamiar pobyć przez 3 miesiące.

Obecnie zwiedzam kraj. Zwiedziłem Ejlat, całą pustynię Negew, ze znajomymi, którzy wzięli mnie w swój samochód i jeździłem z nimi. W ten sposób poznałem południe kraju. Ponadto byłem 4 dni w Jerozolimie, w mieszkaniu mej wychowanicy Lali, tam z jednym znajomym zwiedziłem Jerozolimę. Jak Papież był, byliśmy na górze Cyjon, tak dokładnie wszystko poznałem. Wogóle dobrze mi się złożyło.

Poprzednio w r. 1959 zwiedziłem Galileę i jej miejscowości. Obecnie chciałbym jeszcze pojechać nad Morze Martwe, Sodomę i Engedi zwiedzić. Poza tem chcę, bo jak wspomniałem jestem z zawodu rolnikiem, poznać zagadnienia rolne od strony praktycznej i ekonomicznej, możliwie wszechstronnie. Przyjrzeć się życiu społecznemu w kibucach, które bardzo mnie interesuje, jak oni podchodzą do tych zagadnień.

Yad Vashem, marzec 1964r.


Menachem Horowicz

Urodziłem się w Wodzisławiu, dnia 15 marca, roku 1893. Tam też ukończyłem szkołę powszechną, której językiem wykładowych był język rosyjski. Niezależnie od tej szkoły i także po jej ukończeniu, uczęszczałem do chederu. Pozatem pobierałem także naukę w domu.

Ożeniłem się w roku 1914. Żona moja Sara z domu Manela, pochodziła z Kielc. Z małżeństwa tego miałem troje dzieci, dwie córki i jednego syna. Od chwili mojego ślubu byłem właścicielem dużego składu węgla, cementu i koksu w Jędrzejowie. Bywałem w stosunkach handlowych z firmą „Bracia Liber” w Podgórzu i z firmą „Blat” w Krakowie. Później wybuchłą wojna

Wyzwolony zostałem w mieście Theresienstadt, w maju roku 1945 przez armię sowiecką. Przebywałem na terenie Niemiec w mieście Landsberg, do roku 1947. W tym to czasie otrzymałem w Monachium jedne z owych 150 „certyfikatów”, organizowanych tu miesięcznie przez Jechiela Hofmana i Kurta Goldmana.

Do Kraju przybyłem w roku 1947. Z całej mojej rodziny pozostał tylko mój syn Mosze. W roku 1948-ym ożeniłem się po raz drugi. Moja obecna żona Pela z domu Wehlreich urodzona jest i wychowana w Niemczech.

Zamieszkałem w Tel-Awiwie. Otrzymałem pracę, jako urzędnik w Ministerstwie Spraw wojskowych. Na stanowisku tym przepracowałem lat 10. Rok temu, to jest w roku 1958 zostałem spensjonowany, ponieważ przekroczyłem 65 rok życia.

Moja pierwsza żona Sara, z domu Manela, wysiedlona została z Jędrzejowa, dnia 16 września, 1942 roku. Dnia tego wysiedlone zostały także dwie moje córki, oraz troje wnucząt. Transport ten stracony został w Treblince.

Ojciec mój - Mosze Horowicz - umarł jeszcze przed wybuchem wojny. Miałem wówczas lat piętnaście i rodzina nasza przeniosła się wtedy z Wodzisławia do Jędrzejowa.

Matka moja - Alta Horowicz, z domu Manela - zastrzelona została w Kielcach, dnia 21 września, 1941 roku. Gdy wybuchła wojna we wrześniu roku 1939 przyszli do mnie siostra moja i brat mój, ażeby razem powziąć decyzję, co przedsięwziąć, by możliwie jak najpewniej i jak najbezpieczniej umieścić matkę. W Kielcach istniał jeszcze z dawnych przedwojennych czasów duży dom starców, zwany „Domem Zagajskich”. Postanowiliśmy umieścić tam matkę moją i zapłacić każdą żądaną przez nich sumę. W domu tym przebywała także w tym czasie nasza krewna, siostra rabina kieleckiego. Po upływie kilku dni od naszej rozmowy matka moja wyjechała do Kielc, do „Domu Zagajskich”.

Pewnego dnia, a było to 22 września roku 1941 wezwano mnie do telefonu, który mieścił się w budynku Gminy Żydowskiej. Okazało się, że rabin kielecki - Abele Rappaport - mój wujek, wzywał mnie telefonicznie do Kielc. Mój wujek powiedział mi wówczas przez telefon, ze dnia poprzedniego Niemcy zastrzelili wszystkich starszych ludzi, którzy przebywali w „Domu Zagajskich”. Nie było tego dnia w Kielcach żadnej akcji. Niemcom po prostu potrzebny był dom, w którym zamieszkiwali staruszkowie. W domu tym pomieszkiwało też kilku młodych ludzi. Tych Niemcy wysłali do pracy a resztę, wszystkich starszych, zastrzelili. Moja matka liczyła wówczas 84 lata.

Z rodzeństwa miałem dwóch braci i jedną siostrę. Mój najstarszy brat Berek zastrzelony został w obozie w Skarżysku-Kamiennej. Był to rok 1943. Cudem ocalony z wysiedlenia w Wodzisławiu przybył on w roku 1942 do Jędrzejowa, do małego getta. Stąd wysiedlony on został do Skarżyska, dostał się do „Werk C”, skąd więcej nie wrócił. Drugi z kolei mój brat umarł jeszcze przed wojną. Moja siostra Sara mieszkała jeszcze z czasów przedwojennych w Kielcach. Wysiedlona ona została stamtąd transportem, który odszedł do Treblinki w 1942r.

imgWojna zastała mnie w Jędrzejowie. Dnia 5 września, na skutek coraz częściej powtarzających się nalotów niemieckich na miasto, ludność Jędrzejowa zaczęła uciekać na wschód. Byli też nieliczni, którzy pozostali na miejscu. Ja również zostałem w domu wraz z żoną moją, oraz niezamężną córką, z zawodu nauczycielką. Tego dnia, przed wieczorem, rozpoczął się wielki nalot i bombardowanie miasta. Mieszkałem niedaleko dworca kolejowego. Tuż obok stał dom, który był własnością Żyda, z zawodu piekarza, Słabowskiego Mosze. W dom ten wpadła przed wieczorem bomba, burząc go doszczętnie i zabijając przytem 43 osoby, zamieszkałe w tym domu. Wśród ofiar nie było ani jednego Żyda. W momencie bombardowania znajdowaliśmy się tuz obok wspomnianego domu i tuż obok stacji kolejowej. Moja córka wróciła właśnie ze stacji, gdzie odprowadziła swojego narzeczonego, który zmobilizowany, ostatnim pociągiem stawić się miał do swojego oddziału przy armii polskiej. Pociąg ten nie zajechał daleko. Po skończonym nalocie wyszliśmy na ulicę. Cała ludność oraz policja polska, brały udział w usuwaniu ruin i ewentualnym ratunku pozostałych przy życiu ofiar.

Naloty odbywały się w dalszym ciągu. Bałem się pozostać z moją żoną i córką w mieszkaniu położonym tuż obok stacji kolejowej. A wobec tego, że druga moja córka, zamężna Preisowa, mieszkała z rodziną swoją na mieście, postanowiliśmy się udać do niej. Syna mojego nie było przez cały ten czas w domu i pewny byłem, że poszedł on do miasta, do mojej córki.

Poszliśmy więc we trójkę do miasta. Po drodze napotykaliśmy furmanki i samochody załadowane rzeczami i całe tłumy ludzi. Wszystko szło na wschód i uciekało przez Niemcami. Trudno było przejść jakąś ulicą. Doszliśmy wreszcie do Rynku i weszliśmy do mieszkania mojej córki. Zastaliśmy mieszkanie zamknięte. Podobnie zastaliśmy zamknięte mieszkania także innych znajomych, do których wstępowaliśmy po drodze. Druga córka moja, która była z nami, chciała także iść na wschód. Nie dałem jej jednak odejść. Płakała bardzo i pozostała z nami. Udaliśmy się powtórnie na podwórko domu, w którym mieszkała Preisowa. Siłą otworzyłem drzwi jej mieszkania i weszliśmy do środka. Dom, w którym mieszkała moja córka należał do lekarza powiatowego dr Przypkowskiego. W domu tym mieszkali sami Żydzi. Pod wieczór tego samego dnia, weszedł do mieszkania dr Przypkowski ze swoją żoną i wyraził opinię, że istnieje obawa pozostania w domu tym przez noc. On natomiast ma znajomego, masarza który mieszka na Krakowskiej (inaczej Wodzisławskiej) i masarz ten posiada dużą piwnicę służącą mu do wyrobu mięsa, która posiada też dobre i mocne sklepienie i gotów jest przyjąć dra Przypkowskiego wraz z jego żoną i lokatorami. Ulica Krakowska była to główna szosa, która prowadziła z Jędrzejowa do Krakowa. Zostawiliśmy nasze mieszkanie, podobnie uczynili też inni lokatorzy tego domu i poszliśmy razem z drem Przypkowskim do wspomnianego masarza. Między przybyłymi tutaj był jakiś rabin staruszek oraz Natan Minc ze swoją rodziną. W piwnicy spędziliśmy całą noc. Było tam poza lokatorami naszego domu jeszcze wiele innych ludzi. O godzinie 9 rano przyleciał tu jakiś chłopiec, który oznajmił, ze na Rynku stoją już tanki niemieckie.

Wkroczenie Niemców do Jędrzejowa i pierwsze represje.
Ludzie zaczęli stopniowo opuszczać piwnice. Ja z żoną wyszliśmy również. W ręku trzymałem koszyk, który zabrałem ze sobą dnia poprzedniego iw którym miałem chleb i owoce. Postanowiliśmy wrócić do mieszkania mojej córki. Nie chcieliśmy jednak napotkać po drodze Niemców, dlatego postanowiliśmy iść podwórkami a nie ulicą. Na jednym z podworców napotkaliśmy kilku żołnierzy niemieckich. Krzyknęli oni pod naszym adresem, żeby się zatrzymać. Stanąłem więc z żoną moją w miejscu. Żołnierze ci uzbrojeni byli w rewolwery i w karabiny maszynowe. Podbiegli do nas i spytali, co mam ukrytego w koszyku. Następnie zrewidowali kieszenie mojego płaszcza. W jednej kieszeni znaleźli nóż kuchenny. Jeden z żołnierzy wyjął nóż, uderzył mnie nim mocno w nos a potem rzucił go na przeciwległy dach. Poczem żołnierze ci, nie wykazując dla nas większego zainteresowania wypuścili nas. Wróciliśmy do mieszkania córki mojej Preisowej. Podobnie wrócili także inni lokatorzy tego domu. Wrócił Natan Minc ze swoją rodziną. (Nie przeżył on wojny i nikt z jego rodziny nie żyje. Jedyny syn, który uciekał na wschód przeżył wojnę i mieszka obecnie w Hajfie.)

Wkrótce potem uzbrojeni Niemcy wtargnęli do naszego mieszkania i z krzykami „raus” zaczęli wszystkich wyganiać na ulicę. Tak samo postąpili z lokatorami innych mieszkań. Pchano nas wszystkich w kierunku Rynku. Tutaj zastaliśmy już wielu innych i zorientowaliśmy się, że Niemcy gromadzą cała ludność miasta, więc także Polaków. Następnie jeden z wyższych oficerów Niemieckich zaczął przemawiać do nas. Powiedział on mianowicie, że my na placu tym przebywać będziemy tak długo, póki główną szosą prowadzącą do Kielc, nie przejdzie cała armia niemiecka. My odpowiadamy za całkowity spokój w mieście. Zebrano na Rynku wszystkich mieszkańców, zgromadzono dzieci i starców. Wyciągano ludzi z mieszkań w stanie, w jakim ich zastano, także nieubranych i nagich. Okrążeni byliśmy wojskiem. Ustawiono wkoło nas karabiny maszynowe. Dzień był wyjątkowo upalny. Nie pozwolono przynieść ani trochę wody. Pilnowali nas na zmianę różnie zamieniający się ze sobą żołnierze niemieccy.

Po kilku godzinach, a było to o godzinie 3 po południu, zajechało na rynek kilka wojskowych aut, z których wysiadło kilku oficerów niemieckich. Jeden z oficerów zwrócił się do tłumu i zapytał, kto tutaj z obecnych zna oba języki polski i niemiecki, a to w celu tłumaczenia jego słów. Z tłumu wyszedł Szmul Krzyński, syn pachciarza (dzierżawcy), który wyraził gotowość tłumaczenia języka niemieckiego na język polski. Krzyński posiadał mały sklepik na rogu ulicy Łysakowskiej, gdzie później mieściło się getto żydowskie. Oznajmił on, że Niemcy żądają, żeby życie w mieście wróciło na normalne tory. Kobiety, dzieci oraz piekarze mają wrócić do domów. Sklepikarze mają otworzyć sklepy. Ale gdyby cokolwiek zdarzyło się tutaj jakiemuś Niemcowi, całe miasto będzie za to odpowiedzialne. Odpowiadać będą w równej mierze Polacy i Żydzi.

Utworzenie pierwszego Judenratu.
Szmul Krzyński został tłumaczem i odtąd pośredniczył on w najrozmaitszych poleceniach, wydawanych przez Niemców pod adresem Żydów. A kiedy utworzony został w Jędrzejowie pierwszy Judenrat, Szmul Krzyński stanął na jego czele, jako prezes. Krzyński miał dwie córki. Razem z władzą, którą otrzymał od Niemców uzyskał on też od nich cały szereg przywilejów. Jego córki korzystały ze specjalnych zezwoleń, na podstawie których korzystały między innymi ze swobodnej jazdy pociągami po całym kraju. Z małego sklepu na ulicy Łysakowskiej utworzył sobie Krzyński w krótkim czasie duży sklep pełny najrozmaitszych towarów. Kiedy w roku 1942 wysiedlono z Jędrzejowa większą cześć ludności żydowskiej i utworzono małe getto, specjalne komando, zajmujące się zwożeniem rzeczy z mieszkań opuszczonych przez wysiedloną ludność, przez cały tydzień zwoziło najrozmaitsze towary ze sklepu Krzyńskiego.

W skład członków I-ego Judenratu wchodzili poza Krzyńskim także Tajtelbaum, Zalcman i Kamrat. Wszyscy oni spisywali się bardzo źle, jeśli chodzi o ich stosunek do ludności żydowskiej. Pierwsi dwaj, to jest Tajtelbaum i Zalcman nie żyją, natomiast Kamrat przeżył wojnę. Pokazał się on zaraz po wojnie na terenie Niemiec, ale prześladowany przez Żydów uciekł i żyje gdzieś w ukryciu na terenie Szwecji.

Chciałbym tu opisać postępowanie Zalcmana: W lutym 1940 roku utworzone zostało w Jędrzejowie getto. Burmistrz tego miasta, inż. Iwanowski załatwił także dla Żydów pewien przydział węgla na zimę. Spółdzielnia miała go dostarczyć do składów mieszczących się w getcie. Inż. Iwanowski znał mnie osobiście, pozatem posiadałem też odpowiedni skład tak, że wybrał mnie oraz Natana Friedmana (który nie przeżył wojny), ażeby w naszych składach magazynować węgiel i drzewo dla ludności getta.

Zalcman wychodził poza getto. On to załatwiał w spółdzielni nasze przydziały na opał. Z uzyskanych zaś we spółdzielni przydziałów sprzedawał 50 procent na własny rachunek i po wyższych cenach. Celem zaś realizowania tych sprzedanych zezwoleń wypisywał kartki do naszych składów, ażeby wydać natychmiast jedną tonę a nieraz dwie tony węgla i to najlepszego gatunku. Jeśli zaś chodzi o ogół ludności żydowskiej otrzymywaliśmy polecenie wydawania węgla możliwie małymi ilościami, po parę kilogramów tylko i wydawać mieliśmy zamiast węgla tylko miał.

To samo, co dział o się z węglem, miało też miejsce z przydziałami na cukier. Połowa zostawała sprzedana po cenach wyższych i nie dochodziła do ogółu ludności żydowskiej.

Jeszcze jeden dowód stosunku członków Judenratu do ogółu ludności zamieszkałej w getcie. W mieszkaniach gnieździły się po trzy lub cztery rodziny w jednym pokoju. W tym samym czasie członkowie Judenratu, wraz z rodzinami, zajmowali największy dom, jaki wybudowany został w mieście. Dom ten zbudował bogaty przemysłowiec, Żyd Rozenberg. Rozenberg jeszcze przed wybuchem wojny przeniósł się ze swoją rodziną do Łodzi. W domu tym przed wojna mieściło się sądownictwo polskie i tutaj siedzibę swoją miała policja polska. Obecnie zamieszkiwali tu członkowie Judenratu, zajmując po cztery lub pięć pokoi każdy. Zaraz na początku wojny Rozenberg zginął w getcie łódzkim. Po jego śmierci Rozenbergowa wraz z dziećmi przyjechała do Jędrzejowa. Miała ona troje dzieci wtem wydaną córkę z małym dzieckiem oraz dwóch synów. Zwróciła się ona do mieszkających w jej domu członków Judenratu z prośbą o przydzielenie jej jakiegoś mieszkania. Otrzymała odpowiedź odmowną. Po wielkiej protekcji (między innymi i ja także starałem się o to) przydzielono Rozenbergowej pokój na poddaszu. Tam przeprowadziła się ona wraz z całą swoją rodziną.

Którejś nocy, a było to krótko przed utworzeniem getta, wpadli SS-mani do mieszkań członków Judenratu i zabrali wszystkich ze sobą. Jednego z nich, Zalcmana wywieźli do Kielc i stamtąd wysiedlili. Resztę wywieźli do Oświęcimia. Za wyjątkiem Kamrata nikt z nich nie przeżył. Kamrat wyszedł cało z obozu oświęcimskiego. Ludzie opowiadali później, że w swetrach pozostawionych przez córki Zalcmana Niemcy znaleźli kilkanaście wielkich brylantów.

Nowomianowany prezes drugiego Judenratu.
Na krótko przed utworzeniem getta, Niemcy mianowali nowego prezesa tworzącego się Judenratu. Został nim człowiek inteligentny, przed wojna zamieszkały w Łodzi - Szolowicz. Ludność żydowska odniosła się do niego początkowo z wielkim zaufaniem, spodziewając się lepszego i bardziej ludzkiego stosunku z jego strony.

Na skutek utworzenia getta zmuszony byłem opuścić moje mieszkanie położone obok stacji kolejowej. Do mieszkania tego wprowadził się jakiś Polak z rodzina, wysiedlony z Poznania. Przeprowadzając się do getta, pozostawiłem w mieszkaniu cały szereg rzeczy, między innymi żywność, której nie mogłem zabrać ze sobą. Mój syn, który miał prawo opuszczania getta ze względu na swoja pracę, często odwiedzał ową rodzinę z Poznania i za każdym razem wnosił do getta trochę pozostawionej przez nas żywności. Dnia 12 września roku 1942 wrócił mój syn, jak zwykle, ale nie przyniósł żadnej żywności. Byłem tym zestresowany, a w odpowiedzi na moje pytania rozpłakał się. Okazało się, że Nowiński, były zawiadowca stacji kolejowej w Jędrzejowie, a obecnie kolejarz w służbie u Niemców opowiedział synowi mojemu w wielkiej tajemnicy, że na stacji przygotowane są wagony kolejowe, które służyć mają do transportu Żydów. Nowiński powiedział jeszcze: „Leć szybko do ojca twego i powiedz mu, żeby uciekał…” Zostawiłem syna mojego w domu i pobiegłem szybko do Szolowicza, ażeby w sekrecie powiedzieć mu o tem, co usłyszałem z ust mojego syna. Sądziłem, że znając wcześniej tę straszną tajemnicę będzie można uratować pewną część ludności. Szolowicz wysłuchał mnie, poczem odpowiedział mi, ażebym nie robił popłochu, bo to wszystko, co słyszałem jest nieprawdą. Tego samego dnia był on bowiem u Starosty i otrzymał nowy przydział mięsa i cukru dla ludności żydowskiej. Raz jeszcze zaprzeczył on kategorycznie i odesłał mnie do domu. Posądziłem kolejarza polskiego o szczerzenie popłochu. „Bo Szolowicz człowiek inteligentny” - mówiłem do siebie, „zapewne wie, co mówi i robi”. Niestety jednak rację miał kolejarz polski.

Szolowicz miał dwoje dzieci, syna i córkę. Na kilka dni przed ostateczną likwidacją getta, a było to w roku 1943, wysłał on dzieci swoje z Jędrzejowa. Zaopatrzył je w aryjskie papiery, wysłał je pociągiem i zamieszkać miały u aryjczyków. Po drodze jednak schwytano oboje i oboje zaraz zastrzelono.

Po paru dniach nastąpiła zupełna likwidacja getta i część ludności wywieziona została do obozu w Skarżysku-Kamiennej. Razem z tymi ludźmi został wywieziony został także Szolowicz, oraz jego siostrzeniec, były komendant policji żydowskiej w Jędrzejowie - Szlamek Garfunkel. Przed likwidacją getta umieścił Szolowicz wszystkie swoje wartościowe przedmioty u pewnego Polaka, który mieszkała za miastem. Polak ten nazywał się Józef Ra(…). Ra(…) załatwił także u siebie kryjówkę na wypadek, gdyby Szolowicz chciał kiedykolwiek skryć się u niego. I tak też było w rzeczywistości. Szolowicz i Garfunkel uciekli ze Skarżyska. Przybyli oni szczęśliwie pociągiem do Jędrzejowa i skryli się u Ra(…). Ra(…) przyjął obu. A po kilku dniach zamordował jednego i drugiego przywłaszczając sobie ich cały majątek. Szolowicz uciekł pozostawiając w obozie swoją żonę. Zaraz po ucieczce męża Szolowiczowa zażyła dużą dozę trucizny i umarła…

Utworzenie getta.
Był 10 grudnia, rok 1939. W dniu tym przypadała według kalendarza żydowskiego sobota chanukowa = „szabat Chanuka”. Z tej też intencji przybyła do nas w sobotę moja córka Preisowa, wraz z mężem swoim, oraz maleńkim dzieckiem. Mieszkała ona, jak już wspomniałem także w Jędrzejowie, ale daleko od nas i to zupełnie innej dzielnicy. Ja wraz z rodziną mieszkałem na ulicy 11 Listopada, która to ulica biegła od stacji kolejowej aż do rynku miejskiego. Moje mieszkanie i mój skład znajdowały się tuż obok stacji kolejowej. W piątek wieczór, o godzinie 1 w nocy, gdy wszyscy spaliśmy już, wtargnęli do naszego mieszkania SS-mani. Kazali wszystkim mieszkanie to opuścić i nie pozwalali niż zabrać ze sobą. Udaliśmy się w nocy do mieszkania mojej córki.

Okazało się nazajutrz, że dnia tego wysiedlano Polaków z Poznania. Żydzi musieli się skupić w jednej tylko dzielnicy, by swoje mieszkania oddać do dyspozycji wysiedlonych Polaków. w mieszkaniu moim zamieszkał Poznańczyk nazwiskiem Grabowski.

Taki stan trwał do pierwszych dni lutego, roku 1940. Mieszkaliśmy wszyscy razem u mojej córki. Wyrzucono z mieszkań także innych Żydów i wszystkie te mieszkania oddano Polakom wysiedlonym wówczas z Poznańskiego. W lutym tego roku zamknięto dwie ulica, mianowicie ulicę Łysakowską i ulicę Pińczowską. Wtedy ukazało się rozporządzenie, na podstawie którego wszyscy Żydzi, zamieszkali w Jędrzejowie mają natychmiast opuścić swoje mieszkania i zamieszkać na jednej z wyżej wymienionych ulic. W ten sposób w lutym roku 1940 powstało getto w Jędrzejowie.

Ludzie wstawali o godzinie 4 nad ranem i ustawiali się w kolejkach po chleb. Z getta zabierano Żydów o każdej porze dnia lub nocy do najrozmaitszych prac fizycznych.

Pod znakiem szantażu.
Chciałbym też opowiedzieć ile nacierpiałem się zaraz po wybuchu wojny, z powodu szantaży, jaki stosował wobec mnie Polak, pijak i złodziej, imieniem Gre(…). Zdarzało się wpadał on do moich magazynów, położonych tuż obok stacji kolejowej, gdzie na składzie miałem zawsze opał, cement, koks i inne materiały.

Pewnego razu, a było to kilka miesięcy przed wybuchem wojny, weszedł do składu mojego Gre(…). Zażądał wydania jakiegoś materiału za bezcen, a gdy mu odmówiłem powiedział do mnie: „Poczekaj, jak przyjdzie Hitler, to ci pokaże…” Odpowiedziałem wtedy: Niech pana diabli wezmą razem z Hitlerem…

Wybuchłą wojna. Niemcy zajęli Jędrzejów. Mój skład, podobnie jak wiele innych składów żydowskich, pozostał zamknięty. Obok mieścił się sklep mojego sąsiada - Dawida Osjasza, gdzie między innymi można było kupić także papierosy. Sklep ten od frontu był zamknięty. Pewnego razu udałem się do mego sąsiada Osjasza, by tylnymi drzwiami kupić pudełko papierosów. W sklepie zastałem Gre(…). Był on pijany. Ludzie opowiadali o nim, że pije on nadal strasznie dużo, a ponieważ nie może kupić dobrej wódki pije wszystko, co się nadarza, a więc także denaturat oraz jakiś spirytus, używany do czyszczenia maszyn. Na mój widok Gre(…) podeszedł do mnie i powiedział: „Gdybym chciał, to bym zaraz Horowicza…” i w tym miejscu zrobił on ruch ręką ilustrujący powieszenie człowieka. Nie odpowiedziałem i wyszedłem ze sklepu.

Po upływie dwóch tygodni od tego spotkania zajechał Gre(…) swoją furą pod mój skład. Kiedy mnie spostrzegł powiedział: „Horowicz, ja nie mam czem palić, a u was w składzie jest drzewo…” Otworzyłem mu bramę i Gre(…) wjechał na podworzec. Weszliśmy do składu tylnymi drzwiami i tamtędy wydałem Gre(…) 100kg drzewa opałowego.

Po upływie kilku dni Gre(…) znowu przyszedł do mnie. Tym razem zażądał ostro wydania mu drzewa na opał. Dałem mu znów jakąś ilość drzewa i jednocześnie żaliłem się przed nim, że zawartość składu mojego musi starczyć na utrzymanie moje, oraz córki mojej Preisowej. Gdy przyszedł znów następnym razem oświadczył mi już jasno, że muszę podzielić się z nim wszystkim, co posiadam w majątku. Byłem bardzo zmartwiony i niespokojny. Żonie mojej nie wspomniałem o tym ani słowa. Żyłem ciągłym strachu i w obawie ciągłego szantażu ze strony Gre(…). Nie mogłem sobie poradzić i pojechałem pewnego dnia do Wodzisławia, żeby zasięgnąć rady mojego starszego brata, Berka. Gre(…) zaczął do mnie przychodzić codziennie i odtąd nie miałem już ani chwili spokoju.

Pewnego dnia, gdy wyszedłem z domu, natknąłem się na moją sąsiadkę Polkę. Widząc mnie zatrzymała się i opowiedziała, że Gre(…) napił się poprzedniego wieczoru jakiejś zepsutej wódki, na skutek czego umarł. „Napił się i zdechł - powiedziała dosłownie.

Wysiedlenie 16 września 1942, utworzenie małego getta.
Pewnego dnia otoczyli SS-mani nasze getto i przy pomocy policji polskiej kazali całej ludności opuścić swoje mieszkania i natychmiast udać się na plac w Rynku. Był 16 wrzesień. Staliśmy na placu przez kilka godzin otoczeni SS-manami i policjantami polskimi. Po upływie kilku godzin zaczęła się segregacja. Przyglądano nam się dokładnie. Staliśmy wszyscy razem. Moja żona, moje córki, mój syn i moja wnuczka. W pewnym momencie Mina - moja czteroletnia wnuczka, zwróciła się do mojego syna a jej wujka i z płaczem zaczęła go prosić: „Wujciu, ratuj nas - przecież babcia tu stoi, ratuj ją…” Wysegregowano wszystkich z mojej rodziny do transportu, pozostawiono tylko mnie i mojego syna. Tych wysegregowanych odprowadzono pod eskortą na stację kolejową. W ostatniej chwili dałem mojej żonie 7 tysięcy złotych, cały majątek, który posiadałem. Z całej ludności przebywającej poprzednio w getcie pozostawiono 230 osób. Tych ludzi, przeznaczonych do pracy, skupiono na małym obszarze poprzedniego getta i umieszczono ich w małych domkach. Poczem domki te ogrodzono drutem kolczastym. W ten sposób utworzone zostało małe getto. Ludzie odprowadzeni na stację, załadowani zostali do pociąg ów i wysłani do Treblinki.

Stałem w oknie jednego z domków, w którym nas umieszczono i zauważyłem, dziwnie posuwającą się po drodze, grupę ludzi. Na przodzie szedł mieszkaniec Jędrzejowa, Polak imieniem Ja(…). Za nim szła grupa Żydów, mężczyzn, kobiet i dzieci. Razem zdaje się 13 osób. Okazało się, że Jakow Icchak Szochet rzeźnik, oraz zięć jego Pardes, przemysłowiec tekstylny z zawodu, umówili się z Ja(…), że na wypadek niebezpieczeństwa skryją się u niego, razem ze swoimi rodzinami. W zamian za to, złożył Pardes u niego dużo materiałów tekstylnych i razem z Jakowem Schochetem oddali Ja(…) wszystkie posiadane pieniądze. Na kilka dni przed wysiedleniem wyszli oni ze swych mieszkań w getcie i ukryli się u Ja(…). Kiedy Ja(…) zorientował się, że Niemcy wysyłają prawie wszystkich Żydów, kazał ukrytym u siebie ludziom zebrać się i wyjść z jego domu. Poczem poprowadził ich sam, do transportu, na wysiedlenie. słyszałem wyraźnie, jak do nich mówił: „Spieszcie się, prędzej Żydy, bo spóźnicie się na pociąg…”

Prawie wszyscy z owych 230 osób, pozostawionych przez Niemców w małym getcie, wychodzili codziennie do pracy. Obok leżało miasteczko Sędziszów. W Sędziszowie były wielkie zakłady, gdzie budowano remizy dla różnego rodzaju wozów i parowozów. Mój syn - Moniek - także pracował na tej placówce. Ja nie wychodziłem z getta do pracy. Pozostawałem przez dzień cały na terenie getta i razem z kilkoma współtowarzyszami zajmowałem się prowadzeniem kuchni. Zadaniem naszym było przygotowanie jedzenia dla robotników pracujących poza gettem.

Wydanie grupy ludzi na wysiedlenie.
Władzę w getcie sprawowała policja żydowska, komendantem jej był Szlamek Garfunkel. Prezesem Judenratu był wówczas Szolowicz, liczący około 40 lat. Był on łącznikiem pomiędzy Żydami, a władzami niemieckimi w całym szeregu spraw. Do tych spraw należały głównie sprawy związane z naszą żywnością.

Podczas wysiedlenia wrześniowego w roku 1942 wysłano jakie 6.000 osób z Jędrzejowa. Pozostała garstka 230 osób zamknięte w małym getcie. Dla tej ilości ludzi załatwiał Szolowicz przydziały żywnościowe. Po uspokojeniu się akcji wysiedleńczej okazało się, że jeszcze pewna ilość osób była ukryta i obecnie ludzie ci przyszli do getta. Było ich 38 osób i byli schowani u policjantów polskich. Za każdą spędzoną noc w ukryciu płacono olbrzymie sumy. Obecnie ludzie ci przyszli do getta. Był między nimi sędziwy ojciec z córkami, byli ludzie młodzi i starzy. Nasza władza, to jest Judenrat, a właściwie Szolowicz, oświadczył nam, że musi tych ludzi podać Niemcom, albowiem znajdują się oni w getcie nielegalnie i nie ma dla nich przydziałów żywnościowych. Rozumieliśmy co oznacza wydanie nazwisk tych ludzi Niemcom. Dlatego udaliśmy się do Szolowicza i prosiliśmy go, aby tego nie czynił. Było nas pięcioro osób, ja i jeszcze czterech ludzi starszych z getta. Przekonywaliśmy Szolowicza, że Niemcy nie liczyli nas jeszcze, można więc łatwo zatuszować przybycie owych 38 ludzi. Poszliśmy do żony Szolowicza, ażeby wpłynęła na męża, by nie podawał władzom niemieckim owych 38 ludzi, gdyż w ten sposób zabije ich i także nas. Szolowiczowa zgodziła się wpłynąć na męża u przyrzekła nam, że wspomniane nazwiska nie będą podane Niemcom.

Dalsze wysiedlenia z Jędrzejowa.
W dwa tygodnie po wrześniowym wysiedleniu z Jędrzejowa odeszedł stąd znów transport ludzi na stracenie. Tym razem byli to ludzie wzięci z małych miasteczek i osiedli położonych w okolicach Jędrzejowa. Miasteczka jak Busko, Pińczów i jeszcze inne, mniejsze od nich, nie posiadały własnej stacji kolejowej. Ażeby jechać stamtąd koleją trzeba było przybyć do Jędrzejowa lub do Kielc. Tym razem sprowadzono tych ludzi do Jędrzejowa. Miało to miejsce jeden dzień po „Symchat Tora”. Było tego dnia bardzo zimno i padał bezustannie deszcz. Było to pod wieczór, gdy usłyszałem nagle straszny hałas i wrzawę. Sprowadzono tu wszystkich Żydów, zamieszkałych w okolicy Jędrzejowa. Zgromadzono ich wszystkich na wielkim placu. Plac ten było to właściwie targowisko, gdzie co środa sprowadzano świnie i inne bydło z okolicy na targ. Tego wieczora zgromadzono tu kilka tysięcy ludzi. Ludzie ci stali całą noc w deszczu i zimnie. Nazajutrz okazało się, że wielu z nich pomarło.

Dnia następnego po sprowadzeniu ludzi z okolic do Jędrzejowa, było to nad ranem, przyszli do naszego getta żandarmi niemieccy i oświadczyli nam, że tego dnia getto pozostanie zamknięte i nikt nie wyjdzie do pracy. Zrozumiałem, że sytuacja jest niebezpieczna.

Naprzeciw getta, w pewnym miejscu na górce, mieszkał znajomy Polak nazwiskiem Grabowski. Umówiłem się z nim w swoim czasie, że na wypadek grożącego mi niebezpieczeństwa skryję się u niego. W międzyczasie wrócił do getta, kilka dni wcześniej, zięć mój - Mosze Preis. Został on wywieziony we wrześniu, roku 1942, wraz z całą moją rodziną do Treblinki. W momencie kiedy pociąg znajdował się w okolicy zalesionej, tuż za Dęblinem, zięć mój wyskoczył z pociągu a z nim wyskoczyło jeszcze jedenaście osób. SS-mani zatrzymali pociąg i zaczęli strzelać. Trafili jednego i położyli go trupem. Reszta uciekła w las. Przybyli oni później do Jędrzejowa i dostali się małego getta.

Po oświadczeniu, jakie tego ranka złożyli żandarmi niemieccy zamykając jednocześnie getto, skryłem się z zięciem moim i synem w mieszkaniu Polaka Grabowskiego.

Na targowisku tymczasem odbywała się akcja wysiedleńcza. Tuż przed wyprowadzeniem ludzi na stację kolejową, jeden z SS-manów zaczął odczytywać cały szereg nazwisk, które miał na liście. Były to nazwiska tych wszystkich, którzy uratowali się z poprzedniego wysiedlenia i których Szolowiczowa przyrzekła, w imieniu męża nie wydać władzom niemieckim.

W polskim powiatowym szpitalu ukryto podczas wrześniowej akcji cztery osoby i dzięki temu uniknęło one śmierci. Głównym sekretarzem tego szpitala był dr Mazur. Natomiast dyrektorem szpitala był Polak, dr Przypkowski. Podczas akcji ukryto owe cztery osoby w porozumieniu z drem Przypkowskim i dzięki niemu nie zostały one wydane władzom niemieckim. Obecnie jednak, dwa tygodnie później, wydano wspomnianych ludzi i dr Przypkowski nie miał więcej możliwości ukrycia ich na terenie szpitala.

Salka Grün była jedną z owych czterech osób, które wydane zostały władzom niemieckim. Wujek jej był doskonałym krawcem, który w swoim czasie przybył tu z Łodzi. Był on wyspecjalizowany szczególnie w szyciu płaszczy futrzanych oraz palt zimowych. W momencie wspomnianego wysiedlenia, szył on właśnie piękny płaszcz dla żony Kreishauptmann’a jędrzejowskiego. W związku z tem miał on specjalne zezwolenie wychodzenia poza getto, gdyż tam miał swoich klientów Niemców dla których stale szył. Zdarzało się, że Niemcy przychodzili także do niego, do getta. Salka Grün pozostała sama i nie miała nikogo więcej z rodziny. Wszyscy jej bliscy poszli pierwszym wysiedleniem, we wrześniu, roku 1942. Ów krawiec był jej jedynym krewnym. Kiedy się dowiedział, że prowadzą ludzi ze szpitala powiatowego na wysiedlenie, a w tem także jego siostrzenicę, pobiegł szybko do żony starosty i powiedział jej, że nie skończy on nigdy rozpoczętego płaszcza, gdyż jedyna jego krewna, licząca lat piętnaście, idzie na wysiedlenie. Żona starosty pobiegła szybko do swojego męża. Po upływie pół godziny pojawił się na stacji kolejowej jakiś policjant, Ukrainiec; wywołał wspomnianą dziewczynę po imieniu, wyciągnął ją z transportu i przywiózł rowerem do getta. Salka Grün przeżyła wojnę. Nazywa się ona po mężu Manner i mieszka obecnie w Tel-Awiwie.

Wspomniany transport poszedł do Treblinki. Wysiedleni nim zostali głównie ludzie z Buska i Pińczowa a pozatem owe 38 osób, wydanych przez ówczesnego prezesa Judenratu - Szolowicza, oraz trzy osoby, wydane przez zarząd szpitala powiatowego. Ci ostatni, to jest owych 41 osób pochodziło z Jędrzejowa.

Wysiedlenie z Wodzisławia.
Wodzisław to małe miasteczko położone niedaleko Jędrzejowa. W okresie od wybuchu wojny należało ono do powiatu jędrzejowskiego. A więc wszelkie sprawy Wodzisławia rozstrzygał Judenrat jędrzejowski. Także sprawy żywności należały do zakresu działania Judenratu w Jędrzejowie. W cztery dni po wrześniowym wysiedleniu z Jędrzejowa, odbyło się wysiedlenie z Wodzisławia. Wodzisław posiadał małą własną stację kolejową. Z tej to stacji wysiedlono 20 września 1942 roku całą ludność żydowską tam zamieszkałą. (red.: Wodzisław nigdy nie posiadał stacji kolejowej - prawdopodobnie chodzi o pobliski Sędziszów.)

Następnego dnia, po wysiedleniu z Jędrzejowa, to jest 17 września, przyjechał do mnie jakiś Polak rowerem przywożąc ze sobą list. Polak ów przybył z Wodzisławia i przywiózł list od mego kuzyna, tamtejszego członka Judenratu, od Ensla Horowicza, stałego mieszkańca Wodzisławia. Po wysiedleniu u nas ludność tamtejsza była zaniepokojona. Mój kuzyn pytał w liście: „Co u Was słychać?” Odpowiedziałem mu tą samą drogą: „Ratujcie się”. Mój kuzyn otrzymał list i razem ze swoją rodziną uciekł natychmiast do lasu. Podobnie uczyniło także wielu innych Żydów. Na liście, którą Niemcy posiadali, stawić się miało na stacji 2.800 Żydów a zjawiło się tam tylko 500 osób. Reszta uciekła w las. Także mój brat Berek wówczas wraz z rodziną do lasu. Ludzie ci uszli wysiedleniu. Ich warunki bytu w lesie były jednak bardzo ciężkie. Nastała zima i zimno dokuczało im bardzo. Pozatem ludzie załamywali się, myśleli o powrocie, bo nie wierzyli w możliwość przetrwania zimy w lesie. Do obok położonego Sędziszowa przychodziły grupy ludzi do pracy z getta jędrzejowskiego. Ludzie z lasu zaczęli się do tych grup dołączać.

Przybycie brata mojego do getta jędrzejowskiego.
Zdarzyło się raz, że Niemcy zaaresztowali prezesa Judenratu, Szolowicza. Trwało to krótko. Żona jego zanosiła mu codziennie jedzenie. Przechodząc dnia tego przez Rynek z jedzeniem zauważyła jakiegoś chłopa wiejskiego, który powiedział do niej: „Dajcie znać Horowiczowi, że ktoś tu leży chory na wozie…” Zawiadomiono mnie o tem. Nie mogłem jednak udać się na Rynek, ponieważ nie wolno mi było opuścić getta. Czekałem na mojego syna, który był w tym czasie przy pracy w Sędziszowie. Mój syn wrócił. Posłałem zaraz na Rynek by przekonać się, czy rzeczywiście ktoś czeka na mnie. Mój syn pobiegł i stwierdził, że to brat mój, Berek leży chory na wozie.

Brat mój uciekł z Wodzisławia, tuż przed wysiedleniem i skrył się z rodziną swoją w lesie. Niemcy wiedzieli dokładnie, że Żydzi którzy nie stawili się na stacji we Wodzisławiu, pouciekali do lasów. Wydali więc oni pewnego dnia rozporządzenie, które okazało się zwykłą prowokacją. Na podstawie tego rozporządzenia, w trzech następujących miejscowościach, ustanowione zostanie getto dla Żydów. Tam wolno będzie mieszkać Żydom. Do miejscowości tych należały: Ostrowiec, Szydłowiec i Nowe Radomsko. Treść tego rozporządzenia przeznaczona była głównie dla ludzi ukrytych po lasach. Ludzie ci byli już na wyczerpaniu, więc nie mieli siły i uwierzyli Niemcom. Nadjechał samochód, który miał zawieźć tych ludzi do jednej z powyżej wymienionych miejscowości. Mój brat, który znajdował się tam także, wszedł do auta tak niezręcznie, że przerwał się i dostał przepukliny. Gdy przybył do pierwszego osiedla spotkał dra Wodzisławskiego. Dr Wodzisławski, Polak, znał dobrze mojego brata. Dał mu też natychmiast skierowanie do szpitala powiatowego w Jędrzejowie. Chłop jakiś przywiózł go tutaj furmanką. Porozumiałem się z głównym sekretarzem szpitala, drem Mazurem. Dzięki jego interwencji brat mój został natychmiast przyjęty i tego samego wieczora jeszcze, operowany. Przez trzy tygodnie przebywał on w szpitalu., później dostał się do małego getta i pracował razem ze mną w kuchni.

Majątki w getcie.
Chciałbym tu zaznaczyć w jaki sposób dysponowałem pieniędzmi, mimo że nie zarabiałem przez tak długi okres czasu. Przebywałem w getcie przez dwa i pół roku, żyłem i dysponowałem dużymi sumami. Potem przybyłem do obozu w Skarżysku-Kamiennej, gdzie przydzielono mnie do bardzo ciężkiej pracy. Otrzymałem pracę w pociskowni. Za pieniądze przeniesiony zostałem do pracy lekkiej, w magazynie u Nowickiego.

Przed wojną byłem właścicielem składu węgla i koksu. Gdy Niemcy wkroczyli do Jędrzejowa, zabrali mi cały towar, który się w tym składzie znajdował. Ostatnie 7 tysięcy złotych, które posiadałem. oddałem żonie mojej, gdy stała na placu, przed pójściem na wysiedlenie. Pozostałem więc zupełnie bez pieniędzy.

Potem ocalałem z wysiedlenia i zostałem z owymi 230 ludźmi, których zamknięto w getcie. Zostały wówczas mieszkania opuszczone i pozostawione przez tych, którzy poszli na wysiedlenie. Niemcy wyznaczyli wówczas pewną grupę ludzi, spośród tych którzy pozostali w getcie, a to w celu szukania pochowanych przez wysiedlonych Żydów majątków. Wychodzili oni bowiem z założenia, że Żydzi prędzej znajdą kryjówki zrobione przez ich braci i ukryte w nich majątki i dlatego zrobią to lepiej, niż Polacy. W tym celu wyznaczyli Niemcy jeden dom w getcie, gdzie wspomniana grupa ludzi miała znosić i zwozić wszystkie znalezione przez nich wartościowe przedmioty. My zaś, to jest ci wszyscy, którzy przebywali stale w getcie, mieliśmy zajmować się uporządkowaniem i zorganizowaniem tego domu. Dom został podzielony na części, które służyły do zbierania skór, butów, i innych towarów. W okresie tym ludzie nasi znajdowali nieraz bardzo drogocenne rzeczy i te zatrzymywali dla siebie. Pewnego razu zięć mój, Mosze Preis natknął się na paczkę, z pieniędzmi. Okazało się, że w paczce znajdowało się 60 sztuk polskich banknotów po 500 złotych każden, czyli 30 tysięcy złotych. Paczkę tę znalazł mój zięć w komórce węgla należącej do hurtownika Ejbuszyca. Pozatem nasi ludzie szli do pracy tej nago, wracali natomiast ubrani we wszystko, co w danej chwili było im potrzebne.

Sytuacja nasza w getcie stawała się coraz mniej bezpieczna. Niemcy strzelali i zabijali ludzi z najbłahszego nawet powodu. Atmosfera była stale bardzo napięta i dla mnie jasne się stało, że Niemcy zlikwidują i to małe getto.

Syn mój przyniósł z prawy pewnego dnia 5kg pieprzu, 10 par cholew damskich oraz dwa kupony bielskie. Rzeczy te przedstawiały wówczas olbrzymi majątek. Z powodu naprężonej sytuacji, jaka zapanowała w getcie, postanowiłem zdobyty majątek umieścić w jakimś, pewniejszym niż getto, miejscu.

Miałem znajomego Polaka, który nazywał się Różycki. Różycki w czasach normalnych był antysemitą, ale w chwilach ważnych okazał się przyjacielem człowieka. Był on dyrektorem Związku Ziemian „Opatkowice”, rozciągającego się na cały powiat jędrzejowski. Postanowiłem jemu zaufać cały znaleziony majątek.

W tym celu zdobyłem gdzieś worek, do którego włożyłem pieprz i towary, oraz ową paczuszkę zawierającą 30 tysięcy złotych. Do worka załączyłem list następującej treści: Panie Dziedzicu, proszę zachować dla siebie u siebie to, co Panu przesyłam. Niech to się znajduje w rękach Pańskich. Może mi się to przydać kiedyś na czarną godzinę”. Teraz chodziło tylko o przesłanie worka, aby dostał się do rąk Różyckiego. Do getta przywożono dla nas codziennie żywność. Przywoziła ją spółdzielnia, dwa lub trzy razy tygodniowo, zwożąc żywność z różnych dworów. Spółdzielnia przywoziła do getta mleko i mięso. Nie zawsze jednak przywożono produkty te z tego samego dworu. Czekałem więc na ludzi, którzy przywiozą żywność ze znanego mi dworu. Razu pewnego, gdy przywieziono mleko, spostrzegłem mleczarza, którego znałem. Podeszłem do niego, oddałem mu list i paczkę dla Różyckiego. Nazajutrz ten sam mleczarz przywiózł do getta dwie bańki mleka. Przy tej sposobności odszukał mnie i oddał mi polecenie od Różyckiego. Różycki mianowicie proponował, ażebym podszedł następnego dnia wieczorem pod parkan getta, który graniczy jednocześnie z ogrodem związku ziemiańskiego. W miejscu tym wolno mi się było poruszać. Gdy przybyłem tam następnego wieczora Różycki czekał już na mnie, Kiedy mnie spostrzegł powiedział zaraz: „Horowicz, po co mi Wasze pieniądze?” Odpowiedziałem i wytłumaczyłem też jednocześnie, że na podstawie tego, co się obecnie dzieje w getcie, można wnioskować, że Niemcy nie pozostawią tutaj Żydów. Nie ma też obecnie żadnej żydowskiej instytucji, gdzie mógłbym te pieniądze przekazać. O ile przeżyję wojnę zgłoszę się po nie. O ile zaś nie będę żył, tłumaczyłem Różyckiemu, może z tymi pieniędzmi zrobić co mu się tylko podoba. Wolę też, w takim wypadku, by znajdowały się one u niego. Różycki wysłuchał mnie, otarł łzy, które spływały mu z oczu i powiedział: „Bądź zdrów”. Odchodząc zwrócił mi jeszcze uwagę, że gdybym kiedykolwiek pisał do niego, ażebym starał się nie używać jego nazwiska, tylko z obu stron listu mam wypisał słowa: „Ogród - Związek Ziemian”. Różycki bał się kontaktu z Żydami. (red.: Z dalszej części opowiadania M. Horowicza, tutaj nie publikowanej a dotyczącej jego pobytu w obozie w Skarżysku-Kamiennej wynika, że Różycki, poprzez inne osoby, zwrócił mu z nadmiarem wszystkie zdeponowane pieniądze i równowartość rzeczy.)

Moja praca na terenie getta. Chowanie zmarłych.
W czasach gdy przebywałem w małym getcie do zajęć moich, poza pracą w kuchni, należało chowanie zmarłych. Chowaliśmy ich na cmentarzu żydowskim. W takich przypadkach otrzymywałem zezwolenie na wyjście z getta z poleceniem, aby możliwie prędko posprzątać trupy. Chowaliśmy naszych ludzi na cmentarzu żydowskim.

Do pracy mojej, w chowaniu zmarłych, miałem do pomocy ośmiu młodych chłopców, jeden z moich pomocników, Waksbaum, orientował się doskonale na cmentarzu. Wiedzieliśmy obaj o każdym nowopowstałym grobie. Oddanym pomocnikiem był także Grünberg, którego ojciec pracował przed wojną w „Chewra Kadisza” w Jędrzejowie. Ów Grünberg nie żyje. Natomiast brat jego Szaul Grünberg przeżył wojnę i mieszka obecnie w Kraju, w Holonie.

Wydawanie papierów aryjskich.
Niedaleko Jędrzejowa leżało miasteczko Staszów. Z Jędrzejowa do Staszowa prowadziła tylko jedna kolejka wąskotorowa. Magistrat miasta Staszowa załatwiał papiery aryjskie dla ludzi przyjeżdżających tu w tym celu z różnych miast Polski. Przyjeżdżali ludzie w Warszawy iż Łodzi. Nie wiem w jaki sposób jechali oni pociągami do Staszowa. Wiem tylko, że wracając legitymowali się już, nabytymi w magistracie staszowskim papierami. Wszyscy oni przybywali do nas kolejką wąskotorową, a z Jędrzejowa jechali dalej.

Polski kolejarz, wielki antysemita, prowadził wąskotorową kolejkę ze Staszowa do Jędrzejowa. Pewnego razu doniósł on władzom Niemieckim, że w kolejce znajdują się ludzie, posiadający fałszywe papieru. Policja niemiecka przybył a natychmiast. Zatrzymano wszystkich Żydów, którzy legitymowali się nowo nabytymi papierami. Znajdowało się wśród nich sześciu mężczyzn i jedna kobieta, z małym dzieckiem na ręku, przybyła tu z Łodzi. Kazano wszystkim ustawić się w szeregu i zastrzelono wszystkich. Mąż wspomnianej kobiety, kiedy zorientował się, że policja niemiecka kontroluje papiery wszystkich obecnych w kolejce uciekł, niezauważony przez nikogo. Nazajutrz uczestniczył on w pogrzebie swojej zony i swojego dziecka. W momencie, kiedy strzelano do wspomnianych ludzi, było bardzo zimno i sypał gęsty śnieg.

Natychmiast po wykonaniu egzekucji przysłano po mnie i po moich pomocników. Mieliśmy przybyć natychmiast, aby uprzątnąć trupy. Przybyliśmy we wskazane miejsce furmanką zaprzężoną w jednego konia. Załadowaliśmy trupy i zawieźliśmy je na cmentarz żydowski. Nazajutrz rano pochowaliśmy wszystkich.

Kolejarz jakiś opowiadał nam później, że Niemcy drwili jeszcze z owej kobiety, zanim ją zastrzelili. Jeden z nich krzyczał: „Es ist schade eine Kugel für den Kinderkopf” (szkoda kulki na głowę dziecka).

Znałem doskonale teren cmentarza. Razem z pomocnikami moimi staraliśmy się zawsze pochować ludzi naszych po ludzku i według rytuału żydowskiego.

Razu pewnego przyszedł do mnie jeden z pomocników moich Waksbaum i powiedział mi, że zauważył na cmentarzu 12 nowych grobów. Zdziwiło nas to obu ogromnie. Kto i kogo pochowano? Bez nas było to zupełnie niemożliwe. Wkrótce rozwiązaliśmy zagadkę.

W getcie przebywała jeszcze garstka ludzi pobożnych „Chasidim”. Jeszcze w jesieni, roku 1942 okazali oni dużo cierpliwości urządzając „kuczkę”, pod koniec świąt żydowskich i śpiewając głośno pieśni ostatniego dnia „Symchat Tora”. Grupa tych „Chasydów” mieszkała we wsi Piaski, niedaleko cmentarza żydowskiego, u znajomego Polaka, w porozumieniu z którym wybudowała ona bunkier na cmentarzu. W nocy wykopali „Chasydzi” dwanaście świeżych grobów. Pod ziemią, pod tymi grobami, urządzony był bunkier. Właściwie było kilka bunkrów. Wejście zaś do tych bunkrów prowadziło z mieszkania owego Polaka. W ten sposób ukryć się chcieli wspomniani „Chasydzi” w grobach, by nie budzić nigdzie żadnego podejrzenia. Ów znajomy Polak miał im dostarczać jedzenie do bunkra. Wszystko to załatwione było za duże pieniądze.

Gdy schodziło się z miasteczka na cmentarz żydowski, przechodziło się przez wieś Piaski. Tutaj to zauważyłem któregoś dnia, że chłopi wyrywają pomniki żydowskie i układają je na drodze, na piaskach, ażeby wygodniej było chodzić. Szczególnie dużo było tych pomników w miejscach, którędy przechodziło bydło. Tędy bowiem, deptając po pomnikach, szły krowy na pastwiska. Pomniki te nie były niczem przykryte, były one jeszcze nie uszkodzone i z daleka widniały nazwiska na nich wypisane. Pamiętam nazwisko „Dickerman” widoczne już z bardzo daleka.

Potem Niemcy nie pozwolili więcej grzebać ludzi indywidualnie. U wejścia cmentarza wykopali oni wielki dół i tam wrzucali wszystkie trupy razem.

Pewnego dnia, a było to w sobotę, zastrzelili Niemcy trzech młodych, żydowskich chłopców. Zawołali mnie zaraz i powiedzieli do mnie „In 15 Minuten, das Dreck, soll sein begraben!” Wzięliśmy trupy, wyjechaliśmy na cmentarz i wrzuciliśmy je do wspólnego dołu.

Będąc na cmentarzu zauważyliśmy, że chłopi burzą mury cmentarne i zabierają cegły potrzebne im do budowy. Chłopi burzyli też pomniki i zabierali z cmentarza wszystko, co mogło być w jakikolwiek sposób potrzebne.

Wobec takiego stanu rzeczy „Chasydzi” nie mogli więcej korzystać ze swoich kryjówek, przygotowanych z takim trudem. Kilku z nich uciekło na czas, jeszcze przed likwidacją getta. Kilku z nich zostało na miejscu zastrzelonych przez Niemców. A reszta wywieziona została do obozu w Skarżysku-Kamiennej.

Losy rabina Szabse Rappaporta.
Szabse Rappaport, syn Abrama, pochodził z Bielska i sprawował urząd w małym polskim miasteczku, w Pińczowie. Należał do znanej bielskiej rodziny Rappaportów. A sprawując urząd był on nadal wspólnikiem w 25 procentach do włókienniczego przedsiębiorstwa, które czynne było w Bielsku. Począwszy od wieku XVII rodzina ta sprawowała w Pińczowie urząd rabinacki. I w ten sposób stało się ono w rodzinie Rappaportów dziedziczne. Należeli oni przytem do rodziny „Szachów” co było też wielkim zaszczytem. „Szach” oznaczało” „Szabse” i „Kohen”. Taki stan rzeczy trwał do roku 1914, to jest do wybuchu pierwszej wojny światowej. Kiedy później Rosja opuściła tereny polskie, powstały na tych ziemiach gminy żydowskie, które miały już prawo wyboru rabina. Albowiem dotychczas piastowanie tego urzędu było dziedziczne. Poprzednikiem Szabse Rappaporta był jego kuzyn.

Ponieważ odtąd gminy żydowskie miały prawo wyboru rabina, należało zjednać sobie odpowiednio ludność. Szabse miał we Wiedniu brata, Maksa Rappaporta, który był bardzo bogatym człowiekiem. Kiedy stał się aktualny wybór rabina, przyjechał Maks Rappaport do Pińczowa i przywiózł ze sobą pełne walizy pieniędzy. Pieniądze te podzielił on wśród ludności i w ten sposób Szabse Rappaport został wybrany na stanowisko rabina w Pińczowie. Było to w roku 1927, lub też w 1928 roku.

Gdy wybuchła wojna w roku 1939, Maks Rappaport uciekła wraz z całą rodziną swoją z Wiednia, poza granice Niemiec. Tam zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie grozi bratu jego w Polsce, zaczął się starać dla niego o papiery zagraniczne. Wkrótce potem udało mu się takie papiery zdobyć. Było tam obywatelstwo paragwajskie, a papiery opiewały na nazwisko Szabse Rapapora, jego żony i pięciorga dzieci. Papiery te wysłał Maks Rappaport pocztą i przybyły one do Polski, do powiatu pińczowskiego, na parę dni przed wysiedleniem Żydów z Pińczowa.

Był to wrzesień, rok 1942. Niemieckie Kreiskommando powiatu pińczowskiego nie wiedziało co począć z ludźmi, na których nazwisko papiery te opiewały. Ponieważ w międzyczasie nastąpiło wysiedlenie ludności żydowskiej całego powiatu, w tem także miasta Pińczowa, dołączyło Kreiskommando rabina i jego rodzinę do ludzi, którzy szli na to wysiedlenie. Wysiedlenie obejmowało cały powiat, całą ludność żydowską miasteczek Buska i Pińczowa. Razem ze wszystkimi szedł Szabse Rappaport, wraz z e swoją rodziną pieszo 40km. do Jędrzejowa. Tutaj zgromadzono wszystkich na wielkim targowisku, które przeznaczone było dla bydła. W strasznych warunkach, wyczerpani do ostatnich granic, spędzili ludzie noc całą na owym placu. Poinformowano starostę jędrzejowskiego o papierach zagranicznych, jakie nadeszły tu dla rodziny Rappaportów. Dzięki jego interwencji i po telefonicznym porozumieniu się z odpowiednim urzędem na Gestapo w Krakowie, wyciągnęła żandarmeria rabina z owego targowiska i wraz z jego rodziną odprowadzili go do naszego getta. W międzyczasie Niemcy porozumiewali się w dalszym ciągu z Krakowem i jak twierdzili ludzie z naszego Judenratu, także z kancelarią generalnego gubernatora Franka, ażeby uzyskać stamtąd wskazówki, co począć z ową żydowską rodziną, która uzyskała obywatelstwo Paragwaju.

Była godzina 11 w nocy, gdy żandarmi przyprowadzili rabina Rappaporta oraz jego żonę i pięcioro dzieci do getta. Weszli oni do domku, w którym mieszkałem. Rabin Rappaport był moim kuzynem, więc jako do rodziny przyszedł przede wszystkim do mnie. Gdy przyjeżdżał on przed wojną do Jędrzejowa, był także zawsze moim gościem. Modlił się u mnie, jadł a potem dopiero wybierał się w dalszą drogę. Pińczów nie miał stacji kolejowej, by móc wybrać się w podróż trzeba było przede wszystkim przybyć do Jędrzejowa. Toteż rabin był moim częstym gościem.

Obecnie w nocy, przyprowadzeni przez żandarmów niemieckich, przedstawiali oni straszny widok. Byli wymarznięci, głodni, od dwóch dni nic nie jedli, słaniali się wszyscy na nogach. Razem z małymi dziećmi przeszli 40km. pieszo. Przygotowaliśmy dla nich kolację, spędzili w domku moim całą noc, do rana.

Rano żandarmeria niemiecka przyszła po nich. Zabrano całą rodzinę i wysłano ją do Niemiec. W Niemczech znajdować się miał podobno obóz, w którym koncentrowano wszystkich obcokrajowców. Więcej o nich podczas wojny nie słyszałem.

W pewnym okresie po wojnie, przebywałem na terenie Niemiec, w mieście Ulm. Tam spotkałem przypadkowo kuzynkę moją, nazwiskiem Manela, pochodzącą z Będzina. Opowiedziała mi ona, że rabin został wraz z całą rodziną swoją zastrzelony. Kuzynka moja znajduje się obecnie w Kraju, nazywa się po mężu Keszew i mieszka w Natanji.

Spotkałem wówczas na terenie Niemiec jeszcze innych ludzi, pochodzących z Będzina. Niektórzy z nich przebywali z rabinem Rappaportem w różnych lagrach, na terenie Niemiec. Spotkałem mianowicie Bajtnera z córką, Gresbarda, syna rabina Będzińskiego. Lichtensteina i Golda. Wszyscy oni przebywali razem z rabinem Rappaportem w obozach niemieckich. Opowiedzieli mi, że w jednym z obozów, a było to jakie 3 miesiące przed zakończeniem wojny, przeprowadzili kontrolę ludzi posiadających papiery obcokrajowców. Po tej kontroli okazało się, że papiery rodziny Rappaport są niewystarczające. Wówczas zastrzelono rabina Rappaporta wraz z całą rodziną i jeszcze wiele innych osób posiadających podobne jak on papiery.

Ostateczna likwidacja getta - luty, rok 1943.
Było to po upływie dwóch tygodni od rozmowy mojej z dziedzicem Różyckim, któremu zaufałem moje pieniądze, gdy SS-mani wtargnęli nad ranem do getta. Rozpoczęły się nawoływania, krzyki i wrzaski: „Raus”. Wyganiano wszystkich z mieszkań.

Naprzeciwko domku, w którym mieszkaliśmy, ale już poza gettem, mieszkał znajomy mój, Polak nazwiskiem Białkiewicz. Białkiewicz był z zawodu leśniczym. Ażeby dostać się do jego domku, trzeba było przejść parkan otaczający getto, potem przeskoczyć małą rzeczkę dzielącą getto od połaci ziemi, zamieszkałej przez leśniczego. Zorientowaliśmy się natychmiast, że należy uciekać z getta, Mój syn był razem ze mną. Chwyciliśmy stojące w pogotowiu walizki, przeskoczyliśmy parkan, potem rzeczkę, aby jak najszybciej dostać się do Białkiewicza. Tutaj mieliśmy ukryć się w stodole, jak z góry było umówione. Ale w tym momencie zauważył nas pewien Polak, obecnie volksdeutsch, który znał nas dobrze sprzed wojny i krzyknął za nami: „Meniek nazad, inaczej będę strzelał. Zrobiłbym to od razu, ale ponieważ znam was - radzę wróćcie do getta. Będę udawał, że was nie widziałem”. Nie mając innego wyjścia wróciliśmy tą samą drogą do getta. Stamtąd nie zabierając żadnych rzeczy, udaliśmy się razem z innymi na plac, na którym gromadzono wszystkich Żydów.

Likwidacja szpitala.
W jednym z domków małego getta mieścił się mały szpital, w którym znajdowało się szesnaście łóżek. Dr Ber był głównym lekarzem tego szpitala. Mieszkał ona wraz z żoną swoją w domku, w którym znajdował się szpital. Podobnie Sternfeld mieszkał również w tym domku. Sternfeld pełnił w szpitalu funkcję stróża nocnego.

Ostateczne wysiedlenie, które miało miejsce 23 lutego 1943 roku pociągnęło za sobą zupełną likwidację getta w Jędrzejowie. Było tego dnia bardzo zimno. Niemcy wtargnęli do małego szpitala. Dr Ber i jego żona uciekli na czas. W momencie, gdy Niemcy weszli, znajdowało się w szpitalu szesnaście osób, sami mężczyźni. SS-mani rozkazali wszystkim opuścić łóżka i zupełnie nagich i bosych wypędzili z budynku. Potem kazali się im ustawić na placu i wszystkich wystrzelali. Przypadkowo scena ta odbyła się naprzeciw miejsca, gdzie stałem z synem i byliśmy świadkami tego wydarzenia.

Jeden z owych mężczyzn, nazwiskiem Wargoń, zorientował się w sytuacji i widząc, że Niemcy szykują się do stracenia tych ludzi zdecydował się w ostatniej chwili na ucieczkę. Przeleciał on na drugą stronę i przez jeden moment ukrył się za mną. Potem zaczął uciekać w kierunku cmentarza. Tuż przed parkanem cmentarnym wpadł w śnieg w ten sposób, że śnieg zakrył go prawie zupełnie. Nie wiem, czy Niemcy nie zauważyli jego ucieczki, czy też szukali go i nie znaleźli. Wargoń leżąc w śniegu przeczekał, aż SS-mani zakończyli akcję wysiedleńczą. Poczem wstał, wsunął się na teren cmentarza i ukrył się między pomnikami. Po pewnym czasie udał się do znajomego Polaka, gdzie przeżył wojnę. Obecnie Wargoń mieszka w Australii.

Na placu tymczasem segregowano wszystkich obecnych tu ludzi na grupy. Nam kazano wejść do samochodów. Jak się okazało majster Battenschlager przyjechał tutaj ze Skarżyska-Kamiennej, gdzie mieściła się fabryka amunicji „Hasag”, ażeby wybrać tu ludzi zdolnych do pracy i zabrać ich ze sobą.

Nasze auta ruszyły w drogę. (…)

Yad Vashem, lipiec 1959r.


Fela Schnittlich

Urodziłam się w małym miasteczku obok Kielc. Do zamążpójścia mieszkałam w Kielcach i tam urodziła się córeczka moja Sabcia. Ja jestem jedną z ofiar hitlerowskiej bestii. Ja z córeczką moją cudem uratowałam się z paszczy hitlerowców. Przeżyłam gehennę, którą trudno opisać i która zostawiła mi ślady na całe życie.

Tak jak zaznaczyłam, podczas wojny mieszkałam w Kielcach. Kiedy w 1939r., we wrześniu wkroczyli Niemcy, zaraz na początku aresztowali mojego męża z wymówką, że ukrył towary (miałam sklep tekstylny). Widocznie ktoś nas zadenuncjował i zabrali go na posterunek, który znajdował się w Hotelu Polskim. Tam znęcali się nad nim, bili i katowali i na wpół żywego wyrzucili na podwórko żądając wykupu 10.000 złotych, ale ponieważ nie mieliśmy żądanej sumy, wówczas zabrali także mojego teścia i teściową. Teść mój dzielił ten sam los mój mąż, bili go i wyrwali im brody i posłali do domu. Nazajutrz przyszli znowu i chcieli zabrać także mnie. A ponieważ trzymałam maleństwo mocno w ramionach wyrwali mi dziecko z rąk i zaczęli kopać nogami. Ja strasznie płakałam i walczyłam z nimi, jak lwica. Ale w końcu zabrali mnie z sobą, a niemowlę oddali sąsiadce, gojce. Trzymali mnie tam przez całą noc a z rana mnie wypuścili.

To był tylko początek mojej gehenny. Zaraz potem zrobili „ghetto” w Kielcach i wszyscy musieliśmy się przenieść do getta. W getcie było strasznie ciasno, ale jakoś się żyło. To było 1940 roku, zamieszkaliśmy razem z teściami i jeszcze jedną rodziną z Łodzi, nazywali się Machtinger, z dwojgiem dzieci. Stale były łapanki mężczyzn do pracy. Od czasu do czasu Niemcy wpadali, rabowali, bili.

Aż postanowiliśmy uciec z getta do Sędziszowa. Była to osada i węzłowa stacja, stamtąd pochodził mój mąż. Po długich wałęsaniach dostaliśmy się do Sędziszowa. Tu było stosunkowo cicho, mieszkaliśmy u Polaka, ponieważ ja miała aryjski wygląd, chodziłam bez opaski, aż do roku 1942. Rok ten zostanie zapisany krwawymi literami w historii ludzkości…

Wszyscy czuliśmy, że zbliża się nasz koniec. Wszyscy chodzili bladzi, jak trupy. Położenie moje było jeszcze gorsze, bo byłam w ciąży i to równało się ze śmiercią. Nie mogłam przewidzieć, że właśnie położenie moje uratuje mi życie. W tamtym czasie każden szukał jakąś pracę dla Niemców, bo sądzili, ze pracując nie wyślą ich do lagrów. Ja byłam już w 9-tym miesiącu i nikt nie chciał mnie przyjąć do pracy i to wówczas zapieczętowało mój los. Przed Jom Kippur Niemcy dali rozkaz, aby wszyscy Żydzi zebrali się na placu.

Nagle dostałam bóle i bez akuszerki, z pomocą męża i brata urodziłam syna. Strzelanina i krzyki zagłuszyły mój płacz i ból. Mój mąż widząc, że znajduję się w niebezpieczeństwa, znalazł znajomego Polaka i wręczył mu dużą sumę pieniędzy. Polak jednak bał się zbliżyć do domu. Wówczas musiałam wstać z łózka, brzuch podwiązałam ręcznikiem i trzymając niemowlę na ręku a Sabcię za rękę szłam 1,5km pieszo, zaraz po porodzie aż do furmanki. Tam czekał na mnie Polak z furmanką i zabrał mnie na wieś Trzciniec. W międzyczasie Polak doniósł mi, że wszystkich Żyd ów wywieźli w niewiadomym kierunku, a także mojego męża i zostawili 50 - 60 mężczyzn do ładowania węgla.

Mieszkałam u goja tylko dwie noce, gdyż w nocy nie śpiąc słyszałam, jak mówi do żony: „Ona ma przy sobie ukryte pieniądze”. I rzeczywiście miałam w pasie wszyte pieniądze i złoto. „Trzeba ją sprzątnąć” - mówił. Cała drżąca wstałam z łóżka, a ponieważ spaliśmy w ubraniu zabrałam Sabcię i wyślizgnęłam się cicho z mieszkania zostawiając maleństwo na pastwę losu.

Wieś ta otoczona była lasami. Zaczęłam iść nie wiedząc jak się wydostać z lasu. Zmęczona i chora usiadłam na pniu wraz z Sabcią i zaczęłam płakać. Nigdy nie zapomnę tej nocy… Księżyc świecił jeszcze na niebie, a dookoła lasy, lasy, a nie wiedząc co począć tuliłam Sabcię do siebie i w końcu usnęłam. Jak długo spałam? Nie wiem. Wtem zbudził mnie krzyk. Och Boże!! to pani Wasserowa? To był Polak, który był klientem mojego teścia i znał mnie z widzenia. Strach mnie ogarnął, myślałam że to już koniec… Ale on mnie uspokoił i przyrzekł zaprowadzić do resztki Żydów, którzy zostali. I tu w dwóch pokojach, na podłodze, leżeli wszyscy jak śledzie. Strach ogarnął wszystkich, gdy mnie zobaczyli, bo nie było już dzieci i kobiet. A jednak przyjęli mnie. Prezesem był wówczas kolega mojego męża. Nazajutrz Polak u którego zostawiłam niemowlę zjawił się z dzieckiem i uciekł. Leżałam na podłodze z dwojgiem maleństw i płakałam. Prezes zwróci ł się do mnie mówiąc: „Nie możesz zostać tu z dziećmi, bo Niemcy nas wszystkich powystrzelają. Mam znajomego goja, który cię zaprowadzi na stację i pojedziesz do Jędrzejowa”. Jędrzejów znajdował się jakie 10km od Sędziszowa.

Nazajutrz zjawił się Polak, zabrałam Sabcię i małą walizkę i bez opaski poszłam na stację, a niemowlę zostawiłam u prezesa. Gdy przybył pociąg nie zwróciłam uwagi, że na jednym z wagonów był napis „Tylko dla Niemców”. Otworzyłam drzwi i ujrzawszy Niemców cofnęłam się. Ale jeden z nich grzecznie mówił „komm, komm”. Weszłam do wagonu, cała drżąca. On chciał wziąć Sabcię na kolana, ale się nie dała. Zaczął mówić do mnie po niemiecku, udawałam, że nie rozumiem. Podróż cała trwała 10 minut, jak zeszłam z wagonu podał mi jeszcze walizkę. Aryjski wygląd mój i Sabci uratował nam wówczas życie.

I tak przybyłam do Jędrzejowa. Było tu już „małe getto”. bo wszystkich Żydów wysiedlono do Treblinki. Ze stacji było 3km i furmanką wieczorem zakradłam się do getta. Tam miałam jeszcze brata. Getto znajdowało się w jednym z budynków szkolnych. Zostało jeszcze 70 osób. Nazajutrz o godz. 5 nad ranem obudził na straszny alarm, strzelanina i krzyki: „Raus! Raus!” Złapałam Sabcię i przez rzeczkę, która dzieliła getto od aryjskiej strony zakradłam się do domu mojego dziadka. Mieszkanie było puste, oplądrowane. Odzież, naczynia i fotografie wałęsały się na podłodze. Chleb pokrojony leżał na stole, jakby czekał na przybycie mieszkańców. schowałam się w piwnicy i wieczorem, gdy słyszałam, że jest bezwzględna cisza w getcie, wróciłam do getta. Nagle, jak spod ziemi wyrósł przede mną zastępca prezesa Judenratu. On nas pociągnął do jednego pokoju, tam znajdowali się nielegalni Żydzi z dziećmi, którzy przybyli z lasów.

Na drugi dzień miała być likwidacja i wysiedlenie Żydów z Pińczowa i my zresztą mieliśmy dzielić ich los… Jak bydło gnali nas na targowisko, przez cała drogę bili nas nahajkami i strzelali. Dużo zginęło na miejscu. Na targowisku siedzieliśmy cały dzień na ziemi. Ukraińcy i Polacy pilnowali nas ze wszystkich stron. Deszcz lał, jak z cebra. Wtem przeszedł obok na SS-man, spojrzał na mnie i dziecko, które wówczas miało 3,5 roku i ulotnił się. Wieczorem spędzili nas na stację, na rampę. Wagony niezapełnione stały już i czekały na nas. Nagle zjawił się ten sam SS-man i krzyknął: „Raus! przeklęta, ale prędko”. Nie rozumiałam, co się dzieje, sądziłam że prowadzi nas pod mur, aby nas zastrzelić. Ale on przeprowadził nas na stację osobową pod murem, spojrzał na Sabcię i powiedział: „Ty jesteś tak podobna…” i zostawił nas.

Ukryłam się w krzakach i czekałam, aż się ściemni, a potem szynami wróciłam do getta. Tam było jeszcze kilkunastu Żydów, którzy pracowali dla Niemców, a między nimi był mój brat Zysman. W międzyczasie kobieta Polka przywiozła mi niemowlę, a ponieważ nie było już dzieci w getcie, ukrywałam się na strychu u Polaka, oczywiście bez jego wiedzy. Dziecko płakało bez przerwy, zatykałam mu usteczka, aby goj nie słyszał. I tak w ukryciu byłam 2 tygodnie. Brat mój w nocy przynosił mi jedzenie i picie.

Aż przyszedł do mnie brat i mówi: „Dziś jest cicho, zejdź i ogrzej się trochę” bo było już zimno. Zeszłam z dziećmi i położyłam się w ubraniu. Nagle usłyszeliśmy krzyki strzelaninę: Raus! Raus! Wówczas była akcja, bo Niemcy dowiedzieli się, że są kobiety dziećmi, zebrano nas na placu. Od razu wpadło mi na myśl ratować się za wszelką cenę. Maleństwo przykryłam pierzyną, Sabcię wzięłam za rękę i wyszłam na plac. Wsadzili nas z dziećmi na furmankę i mieli wywieźć nas do Szydłowca. Niemcy dali ogłoszenie, że Szydłowiec będzie Judenstatt i tam Żydzi będą mogli żyć spokojnie.

Targowisko było obstawione SS-manami i Ukraińcami, z daleka przyglądali się Polacy krwawemu widowisku. Jedna myśl mnie prześladowała - ratować się. Nie zwracałam uwagi na nic, zeskoczyłam z furmanki wraz z Sabcią, zaczęłam biec w stronę cmentarza chrześcijańskiego i ukryłam się w jednym familijnym grobowcu. Nie zdążyłam odetchnąć, gdy usłyszałam straszne krzyki: Uciekajcie, bo Niemcy was gonią!! Zeskoczyłam z pagórka z Sabcią i zaczęłam uciekać w stronę ulicy Kieleckiej. Kule świstały mi nad głową i wtenczas stanęłam i dwóch Niemców stanęło przede mną…

img

img

Ja stałam, jak wryta i trzymałam Sabcię w objęciach. Naraz machnął ręką i zaprowadził mnie z Sabcią z powrotem do furmanek, które czekały na nas. Niemcy zaczęli wrzeszczeć, dlaczego nas nie zastrzelili. Wsadzili nas z powrotem na furmankę, ktoś przyniósł mi też niemowlę i wywieźli nas przez Suchedniów - Kielce, do Szydłowca.

Szydłowiec! O zgrozo, jeden z 3 Judenstatt’ów, do którego zwerbowali resztki nieszczęsnych, ukrytych po lasach i bunkrach Żydów. Szydłowiec! Były to ruiny zlikwidowanych żydowskich domów, z których wysiedlono wszystkich Żydów, splądrowanych i zburzonych w poszukiwaniu kosztowności i złota. Leżałam pod gołym niebem a było już zimno. Niemowlę płakało chore bez przerwy. Nie miałam wody więc nie miałam czem je nakarmić. I znowu stał się cud. Jeden żydowski milicjant wpuścił mnie do ruin domu, gdzie był dach nad głową. Leżąc tam z dziećmi zapytałam się milicjanta, czy można stąd się jeszcze wydostać. A on mi odpowiedział, że za 5.000 złotych można się wydostać. Złożyliśmy się razem z jeszcze jedną rodziną Kajzerową, z mężem i z dzieckiem i o 3 w nocy wydostaliśmy się z getta.

Nigdy nie zapomnę tej strasznej nocy. Kule świstały nad głowami i obok mnie padł Kajzer. A ja z noworodkiem i Sabcią za rękę uciekałam co tchu i szczęśliwie wydostałam się na aryjską stronę. Tam w ciemności zapłaciliśmy żądaną sumę nie będąc pewni czy nas nie nabierają, wsiedliśmy do taksówki, która nas z powrotem przywiozła do Jędrzejowa, do getta. Tu brat mój złapał niemowlę, które było wpół żywe i zaprowadził nas do pokoju. Ale ponieważ w getcie nie było już kobiet z dziećmi ukrywałam się znowu na strychu u goja.

Aż postanowiliśmy oddać dziecko (chłopczyka) do Polki, nazywała się Katarzyna Kot, mieszkała ona na ulicy 3 Maja, Jędrzejów (Kieleckie). Nagle ciężko zachorowałam na tyfus plamisty, który przywiozłam z Szydłowca. Musieli mnie ukrywać, bo to równało się śmierci. Leżałam u dr Bera. Walczyłam ze śmiercią 2 tygodnie. I cudem zostałam przy życiu. Pielęgnował mnie drogi mój brat Zysman i nigdy nie zapomnę, jak odzyskiwałam na chwilę przytomność. Brat mój siedział i mówił „Thilim” i płakał. Nie zdążyłam przyjść do siebie po tyfusie. Byłam głodna i ślepa od wysokiej gorączki, gdy obstawili getto i zebrali wszystkich na placu. Wyjęli wszystkich chorych z prowizorycznego szpitala i na naszych oczach powystrzelali. Następnie wpakowali nas do aut towarowych i wywieźli nas do Skarżyska... (…)

(…) Mała Sabcia jest matką czwórki dzieci. Ale serce moje krwawi wiedząc, że zostawiłam niemowlę i mimo, że szukałam go do dnia dzisiejszego nie wiem, co się z nim stało. Ja jeszcze dziś nie straciłam nadziei, że On jeszcze wróci do mnie...

Yad Vashem, lipiec 1947.


Sabina Rachel Kałowska

Fragment książki „Uciekać, aby żyć”

Jędrzejów w 1939 roku liczył około 14 tys. mieszkańców z tego, ponad 1/5 czyli około 3 tys. liczyła społeczność żydowska. Czwartek był dniem targowym, na rynku gdzie były sklepy i stragany handlowano artykułami spożywczymi, przemysłowymi, odzieżą, sprzętem domowym a na placu targowym handlowano inwentarzem żywym, zbożem, paszami, artykułami budowlanymi. W Jędrzejowie była jedna synagoga i kilka domów modlitw, było również kino. We wrześniu 1939 r. ludność Jędrzejowa uciekała przed Niemcami w lasy chorzewskie.

img

W ogrodzie Toli Grzywnowiczówny,
pośrodku (z książką) Sabina Rachel Kałowska

Dziadek ze strony matki autorki, Mechel Landschaft, pochodził z Klimontowa, miał siedem sióstr i dwóch braci, jedna siostra mieszkała w Jędrzejowie, Hendla Fajgenblatowa (miała piekarnie). Babcia ze strony matki Haja Szfra z domu Weitraub pochodziła z Jędrzejowa, miała dwie siostry i dwóch braci. Jedna z sióstr żyła w Jędrzejowie Fajgla, druga miała na imię Ciewa, brat babci Icchak Weintraub zmarł przed wojna pozostawił żonę i czwórkę dzieci, trzy córki i jednego syna. Drugi brat zamieszkał w Sosnowcu, zamarł przed wojną a jego syn Mordechaj przeżył obóz i wyjechał do Izraela zmarł w Tel-Awiwie, w 1995r.

Dziadkowie mieli 4 dzieci najstarsza Chana Pedla (Hanka) mama autorki zmarła w 1929 r w szpitalu w Krakowie podczas porodu z czwartym dzieckiem, autorka miała wówczas cztery latka. Druga była Ciejwa (zginęła wraz z rodzina w łódzkim getcie). Następnie był Aron Majer zaginął na wschodzie, najmłodszy był Haim Samuel (Heniek). Mieli dom położony nieco za miastem za klasztorem w kierunku Nagłowic, dalej rozciągał się majątek Leszczyńskich i folwark. Leszczyńscy mieli córki Marię, Annę i Antoninę - Tosie. Ojciec Aron Chęciński pochodził z Wodzisławia, jego przodkowie pochodzili z Chęcin wcześniej nosili nazwisko Goldfeder.

Rodzice ojca autorki - dziadek Fajwisz Chęciński, jego żona Fajgla, mieli sześcioro dzieci, dwie córki Fajglę i Miriam Rywkę oraz czterech synów Israela, Arona (ojciec autorki) Abrama i Fuszera. Trzej bracia Israel, Aron i Abram mieszkali w Jędrzejowie, ale potem Israel przeniósł się do Sosnowca, był chasydem, uczył tory, jego dwaj synowie Aron i Abram przeżyli obóz i żyją Aron w Tel Awiwie a Abram w Holonie, również jego córka Leja przeżyła obóz i wyjechała do Ameryki. Abram brat ojca przeniósł się na kilka lat przed wojna do łodzi i tam zginął wraz z rodzina w getcie. Najmłodszy z rodzeństwa Uszer zajmował się handlem, mieszkał w Karczownicach, tam się ukrywał i został zabity przez miejscowych chłopów (str 13).

Autorka miała dwoje rodzeństwa: brat Izrael, oraz Alter Hil Josef. Ojciec prowadził sklep tekstylny w Jędrzejowie, po śmierci żony ponownie się ożenił, wkrótce miała rodzeństwo Bat Kimon (Basia - zmarła w czasie wojny w wieku 6/7 lat na tyfus), bliźniaki Jakow i Nosze oraz Nahun. Około 1934r. ojciec sprzedał dom i kupił inny większy stojący w centrum miasta nieopodal rynku przy ul. Krzywe Koło. W domu, który był parterowy wynajmował kilka pomieszczeń, był tam min sklep mięsny, zakład blacharski a od strony podwórza mieszkania. Autorka mieszkała po 1935 roku z babcią, dziadkowie mieli sklep z art. spożywczymi, słodyczami, zeszyty przybory szkolne, papierosy, tytoń, gilzy. Okazjonalnie sprzedawali ozdoby choinkowe, bombki, pierniki, ciastka. Często sprzedawali na borg (zapis do zeszytu) płacili na bieżąco jedynie kierownik szkoły oraz komendant policji Piotrowicz. Dziadek z Bajorkiem handlowali zbożem. Uczęszczała do żeńskiej szkoły przy klasztorze w 1939 r skończyła klasę siódma a zarazem szkołę podstawową. Wychowawca w szkole był Bogdan Wojewódzki jego żona Mala Horowitz najpiękniejsza Żydówka jedynaczka z Jędrzejowa, ukrywał ją przez całą wojnę, przypłacił to zdrowiem a jego żonz wyszła po wojnie za Krzysztofika, szwagier Wojewódzkiego też nauczyciel był kierownikiem szkoły nr 3. Jej koleżanka była w tym okresie Tola Grzywnowiczówna, miała czterech braci, stała się ona nagle dorosła, jej ojciec zmarł przed wojną a macochę zastrzelili Niemcy w 1939r.

W czasie okupacji, kiedy jeszcze nie było getta, dziadka zaaresztowali Niemcy (za handel), zwolnienie załatwił za opłatą Żyd Tajtenbaum, miał jakieś układy z Niemcami w Jędrzejowie, potem spotkał go tragiczny los, przyjechali po niego Niemcy z Kielc okrutnie znęcali się nad jego rodziną, która zginęła okrutna śmiercią. Na początku okupacji według rozporządzenia niemieckiego, Żydzi musieli zgolić brody i nosić opaski białe z naszytą niebieską gwiazdą sześcioramienna. Niemcy brali ich do pracy przy odśnieżaniu, W 1941 r ojciec przeprowadził się do domu dziadków z całą rodziną, ze względu na panująca biedę i nie mógł się utrzymać z handlu. Autorka uczęszczała na tajne komplety, prowadzone przez p. Żurka prawnika wysiedlonego z Wielkopolski oraz nauczycieli Jędrzejowskiego gimnazjum, zbierano się w domu Leszczyńskich oraz innych domach. Przerabiano materiał ze szkoły średniej.

Wysiedlanie do getta
Gorczak volksdeutsch Polak z Poznania pomagał Niemcom przy przesiedlaniu ludności Żydowskiej do getta. W getcie zamieszkali u siostry dziadka Hendli Fajgenblatowej, która miała piekarnię, ale w okresie getta już nie piekli chleba.16 września 1942 likwidacja getta, autorka była wówczas poza gettem, likwidację przetrwał kuzyn Heniek, pozostał w grupie około 100 osób, w tej grupie była kuzynka Perla z Fajgenblatów jej mąż był żydowskim policjantem, trafili potem do obozu w Częstochowie który tylko ona przeżyła. Pozostawieni w getcie Żydzi pracowali na kolei przy kopaniu rowów i sypaniu nasypów. Dom dziadka wraz z całym wyposażeniem przejął Wawrzek Wesołowski, komendantem policji granatowej był Miarecki. Brat męża ciotki Hendli Fajgenblatowej, ukrywał się wraz z całą rodzina w Chlewicach w swoim domu zamieszkałym wówczas przez Grzegorków, przeżył wojnę i wyjechał do Sosnowca a potem do Izraela.

Z Jędrzejowa spośród kilku tysięcy Żydów zagładę przeżyło tylko kilku, ukrywanie się zawsze było ryzykowne, dwóch braci Klusków z Jędrzejowa ukrywało się w domu pobliskiej rodziny oczywiście przy ich pomocy starszy miał na imię Icek Majer wyjechali po wojnie do Australii. Mauerowa wraz z córeczką ukrywały się w Warszawie a jej mąż w Jędrzejowie, przeżyli wojnę i wyemigrowali potem z Jędrzejowa do Izraela. Ocalała kuzynka ze strony dziadka Perla Pola Fajgenblatowa, jej rodzice prowadzili piekarnie przed wojna i pierwszych latach okupacji, w tym domy mieszkała autorka po powstaniu getta. Uruchomiła ona na nowo piekarnie, pomagał jej Belfer brat szwagra jej siostry, który przeżył obóz zagłady.

Śledzik przeżył obóz wraz z osiemnastoletnim synem i wrócił od Jędrzejowa. Nie odzyskał zdeponowanych futer, którymi handlował przed wojną, strzelano do niego na rynku, miał przestrzelona krtań. Sprawców nie odnaleziono. Z licznej rodziny dziadka Mechela Landschafta ocaleli z wojennej pożogi Heniek syn, Pola Fajenblatówna córka siostry Mendli, Aron Majer Landschaft, Kopel Landschaft, Samuel Całczyński syn Perli siostry dziadka.

Ale były tez dramatyczne przypadki, pewna rodzina oddała swego czteroletniego syna polskiej rodzinie na przechowanie a ci wydali go a prowadzący go na rozstrzelanie Niemiec dał chłopcu jeszcze czekoladę, co widzieli ludzie. W 1942 r chłop z Chlewic wdał granatowej policji dwie ukrywające się Żydówki, żandarmi zastrzelili je przy drodze z Chlewic do Jędrzejowa Podobna tragiczna historia spotkała rodzinę Miedzińskich, mieszkali oni za klasztorem tuz za torem kolejowym, po likwidacji getta ukrywali się oni u Mroza, który wziął za to dużo pieniędzy i wiele rzeczy, bo była to bogata rodzina trudniąca się przed wojna skupem zboża. W 1943 roku Mróz próbował ich zadusić zatykając otwory wentylacyjne w piwnicy, udało się im jakoś wydostać i uciekli na okoliczne pola, wówczas Mróz wraz z innymi chłopami bestialsko zabił cała rodzinę drągami, chciał, bowiem żeby nie wydało się, że on ich ukrywał. Partyzanci dowiedzieli się o tej zbrodni i na drugi lub trzeci dzień przyszli i wykonali wyrok śmierci na całej rodzinie Mroza, Mróz, żona i dwoje małych dzieci. Takich przypadków było więcej niejaki p. Edek przedwojenny wojskowy sierżant zawodowy, po likwidacji getta wytropił pewnego ukrywającego się Żyda, zorganizował obławę i gonił go jak zwierzę. Złapanego przywieźli podwodą do Jędrzejowa gdzie został rozstrzelany przez Niemców.

Powrót po wojnie do Jędrzejowa
Do Jędrzejowa wracali we dwoje Rachel i Heniek, nie mieli nic, ale Rachel wiedziała, że ojciec zostawili u zaprzyjaźnionych rodzin polskich różne rzeczy ze sklepu na przechowanie. Dom dziadka ograbił Wawrzek Wesołowski, postanowili się udać do Wesołowskich, którzy po wypędzeniu dziadków do getta ze swoim szwagrem rozszabrował gospodarstwo dziadka, powiedziano im, że kiedy Ci się dowiedzieli, że wrócili to Wesołowscy wynosili z obu domów jakieś rzeczy i sprzęt. Heniek poszedł do Wesołowskich z prośbą czy nie zechciałby oddać nam rzeczy dziadka. Wesołowski oznajmił ze coś odda i zaproponował spotkanie w tej sprawie za kilka dni u burmistrza. Rachel poszła do domu Wawrzka spotkać się z jego żoną i prości o jakieś naczynia kuchenne, ale powiedziała ona, że nie ma tu żadnych rzeczy a to, co maja zakupili u Niemców na Bezugschein ( wysprzedaży mienia pożydowskiego po likwidacji getta), pomimo tego że Rachel widziała świąteczną zastawę babci. Heniek u burmistrza miał również mocna przeprawę, Wawrzek przyprowadził ze sobą, ubowca i zaczęli straszyć Heńka, że go zabija, jeśli będzie się upierał przy swoim. Szwagier Wesołowskiego mieszkający w domu dziadków odgrażał się „niech siedzą cicho, bo ich sprzątniemy”. Heniek udał się do sowieckiego komendanta Jędrzejowa, ale zrezygnował, nie chciał się mścić, bo komendant powiedział, że jeśli złoży skargę wyślę ich wszystkich na Sybir. Po świętach autorka przeniosła się do centrum Jędrzejowa wynajęła wraz z Hanią Leszczyńską pokój u Mauerowej .

Rache poszła do domu kolejarskiej rodziny, u której ojciec zostawił swoje futro i kupony materiałowe. Jednak nic nie odzyskała, powiedzieli że ruscy wszystko zabrali ich córka Klara, nauczycielka chodziła w futrze ojca przerobionym na pelisę. Rache była także u innych znajomych sprzed wojny, u których ojciec zdeponował na przechowanie kupony materiałów, jednak ci również nic je nie oddali. Jedyne pamiątki rodzinne, jakie pozostały to obrus i dwie narzuty na łóżka ze ślubnej wyprawy matki. Babcia autorki zostawiła to u pani Leszczyńskiej.

Sprawa Toli Grzywnowiczównej
Tola Grzywnowiczówna mieszkała wraz z braćmi Julkiem, Józkiem, Lutkiem, Mieczysławem, prowadzili gospodarstwo, pewnego dnia Tola została złapana w łapance i przeznaczona do wywiezienia do Niemiec, na jej miejsce zgłosił się jej brat Julek. Tola pozostała z trzema braćmi, a w dalszym ciągu ukrywała się u nich żydowska rodzina z Sędziszowa. W dzień przebywali w kryjówce poza domem a wieczorem często przychodzili i przebywali w domu wraz z rodzeństwem Grzywonowiczów. W 1943 r do domu Toli wtargnęła banda Polaków – może, z jakiej organizacji, wśród tych ludzi Tola rozpoznała Gajosa, był ich dowódcą, przyszli oni po ukrywających się Żydów, Po sterroryzowaniu Toli wyprowadzili z kryjówki całą ukrywającą się tam rodzinę, w zamieszaniu jeden z młodych mężczyzn uciekł w zabudowania gospodarcze, bandyci myśleli, że w pola i nie gonili go. Pozostałych tj. matkę z trojgiem dzieci wyprowadzili w stronę Skroniowa pod lasek pozostawili ich tam dając znać jednocześnie Niemcom, że znaleziono żydowską rodzinę, sami ich nie zabili zrobili to rękami Niemców. Ten, który uciekł dał znać Toli, która uciekła razem z nim. W gospodarstwie pozostali trzej bracia, następnego dnia policjant Miarecki ostrzegł ich, że Niemcy przyjdą także po nich, ale zlekceważyli to ostrzeżenie. Po niedługim czasie Niemcy przyjechali do obejścia i zabrali Józka 23 lata, Lutka 21 lat, Mietka, który był mały pozostawili na miejscu. Braci rozstrzelali w Jędrzejowie. Mietka zabrała najstarsza siostra do Chorzewy, Tola ukrywała się wraz z Żydem do końca wojny. Po wyzwoleniu ów Żyd postanowił pojechać do rodzinnego Sędziszowa gdzie miał pozostawione rzeczy na przechowanie, wyjechał i ślad po nim zaginął. Tola wraz z jego dwiema kuzynkami, które również ukrywały się i po wyzwoleniu odnalazły się odciągały go od tego wyjazdu. Tola wraz z tymi kuzynkami zaginionego wróciła do Jędrzejowa, nie mogła zamieszkać we własnym domu, bo zajęli go inni, w Jędrzejowie na rynku spotkała Gajosa, krzyknęła, że on wydał Żydów i przyczynił się do śmierci jej braci. Nie mogła jednak nic zrobić w rozgardiaszu wojennym a ponadto strzelano do niej w centrum Jędrzejowa i cudem udało się jej ukryć w bramie. Wkrótce wrócił jej brat Julek z robót oraz Miecio, zamieszkali razem w swym domu, ale potem sprzedali go. Kuzynki zaginionego Żyda wyjechały do Australii, jedna z nich wyszła za mąż za jednego z braci Klusków, którzy ocaleli ukrywając się u polskiej rodziny w Jędrzejowie.